W Polsce stypendia, które pomagają się kształcić, są zwykle postrzegane jako zapomoga. – A to jest inwestycja w lokalny rynek pracy, wyrównywanie nierówności społecznych – podkreśla Agata Komendant-Brodowska z Instytutu Socjologii UW. O stypendiach dyskutowano na konferencji zorganizowanej w czwartek przez Polsko-Amerykańską Fundację Wolności. Patronem spotkania była "Rz". W debacie udział wzięła Harriet Mayor Fulbright, wdowa po senatorze J. Williamie Fulbrighcie, fundatorze Programu Stypendialnego Fulbrighta.
Polsko-Amerykańska Fundacja Wolności jest zaangażowana w dwa programy stypendialne. Pierwszy to Stypendia im. Lane'a Kirklanda. Program jest wzorowany na programie Fulbrighta, jego cel to przekazywanie polskich doświadczeń w zakresie transformacji ustrojowej krajom Europy Środkowej i Wschodniej oraz Azji Centralnej poprzez wymiany studentów. Drugi to Program Stypendiów Pomostowych realizowany przez Fundację Edukacyjną Przedsiębiorczości. Ułatwia młodzieży z małych miast i wsi rozpoczęcie studiów. "Rz" jest jego patronem.
[b]Dlaczego warto, a może trzeba przyznawać stypendia? [/b]
[b]Harriet Mayor Fulbright:[/b] Odpowiem na przykładzie Stanów Zjednoczonych. Stypendia spełniają w Stanach znaczącą rolę społeczną, ponieważ edukacja jest bardzo kosztowna, a różnice między tymi, którzy otrzymują pensję minimalną i tymi, których uważa się za bogatych, są ogromne.
Dlatego, by dostęp do nauki mieli wszyscy uczniowie i studenci, którzy na to zasługują, trzeba wspierać edukację tych, którzy są inteligentni i chcą się uczyć, a pochodzą z rodzin mniej zamożnych. To bardzo ważne z punktu widzenia dobra kraju, który powinien potrafić maksymalnie wykorzystać wartość każdego obywatela. Bo niemożność korzystania z edukacji przez osoby z biedniejszych rodzin byłaby nie tylko smutna z czysto ludzkich powodów, ale byłaby to też strata z punktu widzenia interesu narodowego.