Slaven Bilić przeciągnął swoją drużynę przez eliminacje i baraże i po czterech latach zagra z nią na wielkiej imprezie. Najwyższy czas, bo drugich nieudanych eliminacji pewnie by już na stanowisku nie przetrwał.
Bilić i jego „chłopcy" stracili sporo z blasku, którym się cieszyli podczas Euro 2008. Wtedy trener Chorwatów to był powiew świeżości, którego każdy chciał słuchać, a wielu pewnie i naśladować. Absolwent prawa, członek zespołu rockowego, opowiadał chętnie o swoim pomyśle na drużynę i o tym, jak godzinami potrafi analizować z asystentami i piłkarzami mecze, zwłaszcza te wygrane.
Zwycięstwo swojej drużyny na Euro 2008 z Niemcami ocenił wyżej niż to słynne z 1998 roku, w którym uczestniczył jeszcze jako piłkarz. Wtedy było mu wolno tak mówić, bo wlał w chorwacki futbol sporą dawkę entuzjazmu. Nic dziwnego, że stworzył grupę, która była groźna dla każdego.
Początek złej passy zaczął się, gdy przed Chorwatami stawały otworem drzwi do kolejnej złotej ery.
Najpierw w dogrywce ćwierćfinału w 119. minucie Ivan Klasnić strzelił gola i wydawało się, że już nikt im awansu nie odbierze, ale Semih Senturk wyrównał, gdy sędzia nabierał już powietrza, żeby zagwizdać po raz ostatni. W karnych więcej zimnej krwi zachowali Turcy i to oni awansowali do półfinału.