Bóg wybiera, kogo chce

Po Benedykcie przyjdzie kolejny papież, a Bóg wykorzysta jego charyzmaty. Bóg daje nam pasterza na dany czas – przekonuje teolog ks. prof. Jerzy Szymik w rozmowie z Jackiem Dziedziną

Publikacja: 11.03.2013 18:30

Czuje Ksiądz pustkę po Benedykcie XVI?

Ks. prof. Jerzy Szymik:

Za parę dni będzie konklawe. I tak, jak przed ośmiu laty wyborem Benedykta XVI, w samym środku straszliwego smutku po Janie Pawle II – być może najważniejszym człowieku mojego życia – powiedział nam Bóg: Nie zostawię was sierotami –  tak za parę dni mój Kościół powie mi znowu: teraz jego słuchajcie. Moja katolicka dusza to wie i temu ufa. I z tą samą pasją, z jaką to do tej pory robiłem, będę pisał cierpliwie III tom „Theologia benedicta". Nauczanie Benedykta XVI zostanie z Kościołem na zawsze.

W 2005 roku część mediów ogłosiła, że będzie to wyłącznie „pontyfikat przejściowy". W domyśle: ktoś ten urząd musi sprawować, ale po 78-letnim kardynale wiele spodziewać się nie można. Czy po niespełna 8 latach można przyznać rację tym głosom?

To brednie. To, co ten człowiek stworzył, przemyślał, napisał, wygłosił, to jest gigantyczny dorobek najwybitniejszego teologa przełomu XX i XXI wieku.

Które elementy jego nauczania zostawią, Księdza zdaniem, trwałe ślady w życiu Kościoła?

Przede wszystkim trzy encykliki: „Deus caritas est", „Spe salvi", „Caritas in veritate". Zostaną na trwałe w nauczaniu Kościoła, bez wątpienia. Nigdy nie zdezaktualizuje się „Wprowadzenie w chrześcijaństwo". Znakomite są trzy rozmowy-rzeki przeprowadzone przez Petera Seewalda. Zostanie z nami nauczanie Benedykta dotyczące eklezjologii i chrystologii, zwłaszcza trylogia „Jezus z Nazaretu". Fantastyczne katechezy środowe z całych ośmiu lat, „Duch liturgii", refleksje na temat kultury i Europy. Tysiące, tysiące stronic – genialnych tak teologicznie jak literacko.

Co Księdza najbardziej fascynuje w postaci Josepha Ratzingera?

Dla mnie osobiście niesłychanym światłem jest to, że ten człowiek, który był spuszczającym skromnie oczy bywalcem bibliotek, jeżdżącym ulicami niemieckich miast na rowerze – na długo przed tym, kiedy to na rowerach trzeba jeździć w aglomeracjach Europy, jeśli się nie chce popaść w konflikt z zielono-czerwonymi (śmiech), – że to „wystarczyło" mu do rozumienia najbardziej skomplikowanych mechanizmów życia, że to nie przeszkodziło mu zostać papieżem. Lekcja idzie tu w dwie strony: po pierwsze, że Bóg wybiera to, co chce, tego, kogo chce – jest absolutnie suwerenny i nikt Mu się nie wymknie, On wydobędzie z kąta swoich, choćby nie wiem jak bardzo się chowali! To jest niesamowita lekcja dla mojej wiary. A z drugiej strony: potwierdzenie, że to, czym się zajmuję, to znaczy cierpliwe ślęczenie nad księgami, pisanie – że w tym kontemplacyjnym wysiłku jest wewnętrzna siła, której wystarczy by sprostać życiu. Da się tak żyć, z tego żyć.

W przekazach medialnych papież Ratzinger był często przeciwstawiany papieżowi Wojtyle. Pierwszy miał być rzekomo bardziej konserwatywny i mnie soborowy niż poprzednik. Tymczasem Benedykt XVI pokazał, że tradycja i Sobór Watykański II to nie są dwa odrębne światy.

To jest rys jego osobowości, jego myślenia, konserwatywnego właśnie. Ten konserwatyzm jest związany z całym życiem tego człowieka. To jest związane z tym, że jego tatuś i mamusia się nie rozeszli, że miał korzeń, tradycję, parafię, fundament. Że pomimo okrutnego czasu nazizmu bawił się na łące, nad stawem, bawił się z innymi dziećmi, miał misia, rodziców, którzy modlili się codziennie wieczorem. Że to była głęboko katolicka wtedy Bawaria. Nie ma w nim tego rozedrgania, które często nawet nie jest winą człowieka, ale skutkiem tego, co mu zrobiono.

Papież – konserwatysta – nie rozumie współczesności, wyrokowały światowe media.

Bo mediom zatarła się różnica między rozumieniem a przyklaskiwaniem. Benedykt widział, co się z nami dzieje, skąd to się bierze, do czego prowadzi i proponował środki zaradcze. Jest doskonale wykształconym niemieckim teologiem, posiada znakomite rozeznanie filozoficzne, erudycję. I wszystkie pasma: od Augustyna, przez Kartezjusza, po Hegla i Kanta, i postmodernistów (jego debaty z Habermasem to klasyka współczesnego dialogu światopoglądowego) – on to wszystko ogarniał, to znajduje się w podglebiu jego diagnozy i uprawianej przez niego teologii.

Może w tym tkwi przyczyna rozdźwięku między papieżem a światem: papież widzi syntetycznie, całościowo, a świat myśli obrazkami, fragmentami rzeczywistości. Papież chciał tłumaczyć rzeczywistość poprzez syntezę, podczas gdy świat szuka krótkich, efektownych odpowiedzi.

Myślę, że to może być jeden z powodów. My przyjmujemy często a priori, że tzw. „rozwój" jest nieunikniony, więc teraz musimy nauczanie Kościoła dostosować do takich warunków, jakie są. A tymczasem Benedykt mówi: przeciwnie – w wielu miejscach powinniśmy się cofnąć. Powtórzę: cofnąć. Nawrócić się znaczy też: zatrzymać sie, zawrócić i wybrać nową drogę... I to budzi furię. Ponieważ lewicowo-liberalne myślenie jest takie, że istnieje jedynie linia postępu – Zeigeist jest z nami, uważają marksiści, z czego szydził późny Miłosz - reszta jest „cofaniem się do średniowiecza".

Trzeba jednak niezmienną prawdę komunikować w nowy sposób. Przeciętny uczestnik spotkań z papieżem, to użytkownik iPada, iPhona, iPoda i jeszcze innego „aj". Żyjącego fragmentami, kliknięciami, a nie wielkimi syntezami.

Sądzę, że trzeba szukać złotego środka pomiędzy starym i nowym. Jasne, liczyć się z człowiekiem, który jest rozedrgany – chodzi przecież o jego zbawienie, to oczywiste. Ale trzeba to objąć jakąś głębszą refleksją. Pewne współczesne sposoby komunikowania nie są w stanie udźwignąć ciężaru Ewangelii. Ona potrzebuje więcej powietrza, ciszy, pokoju, długości, zgody na ustąpienie miejsca, wycofania się z niektórych wyścigów.

Jaka jest diagnoza byłego papieża dotycząca stanu świata?

Jasna: te sfery naszego życia, gdzie decydującą rolę przestał odgrywać Bóg, gdzie On stał się kimś drugorzędnym, bez kogo sobie poradzimy – te sfery są narażone na destrukcję, której rozmiarów sobie jeszcze w tej chwili wyobrazić nie umiemy. I przedstawia dwa obrazy. Pierwszy: życie jako płaszcz, gdzie Bóg jest najwyższym guzikiem i trzeba go zapiąć na najwyższą dziurkę życia. Jeżeli go źle zapniemy, nic się dalej nie uda. Wszystkie guziki nie będą pasowały... Drugi obraz: światło gwiazd, które już są martwe. To światło ciągle do nas jeszcze dociera, ale tych gwiazd już nie ma. Benedykt pyta: czy odrzucający Boga czynią dobro? Owszem, wiele, często są lepsi od nas, wierzących. Ale to działa na tej zasadzie, że to światło i dobro może być tylko z Boga. Nie ma innego źródła dobra. Światło się jeszcze nie wyczerpało. Ale nastąpi moment, że to się w końcu stanie. I to będzie już tylko przerażająca chwila. I mówi: wszystko, co się na nasze życie składa, łącznie z ekonomią, rodziną, seksem, ze zdrowiem, z edukacją – jeżeli w tym wszystkim Bóg nie gra centralnej roli, to te dziedziny nas przygniotą, zmiażdżą i zniszczą. To jest istota jego diagnozy. I nie chodzi tu wcale o jakiś teokratyczny system polityczny, tylko o liczenie się z Bogiem w ludzkim sercu, które jeżeli postawi na Boga, znajdzie sposoby na to, żeby urządzić właściwie szkołę, rodzinę, sport, edukację, państwo itd. Wszystkie odpowiedzi, które nie sięgają Boga są za krótkie, powiada.

Czy papież miał świadomość, że proponowane przez niego lekarstwo nie ma wzięcia, zwłaszcza w Europie? Że ta diagnoza przegrywa z poprawnością areligijną lub wręcz antyreligijną? I że to trochę... pobożne życzenia?

Papież nie był naiwny. I nie ma w sobie nic z Lenina: wiemy, jaka ma być rzeczywistość i doprowadzimy do tego, że ona taka będzie. Kolbami, gułagami, dekretami, przemocą choćby i duchową. Bóg z przemocą nie ma nic wspólnego. I Benedykt to mocno akcentował.

Jednak po coś były te wszystkie encykliki, przemówienia, pielgrzymki...

Owszem, bo to jest postawa: róbmy to, co od nas zależy. A zależy od nas, jako od słabych, przemijających, kruchych ludzi niewiele. Ale w sam raz tyle, ile chce, żeby od nas zależało, Bóg. Do papieża należy pisanie encyklik, nauczanie, cierpliwe szukanie najwłaściwszych ludzi, modlitwa, cierpienie itd. Możemy zmienić tyle, ile możemy. Głęboka wiara chroni przed rewolucyjnością. Świata nie zmienia się rewolucją. On wiedział, że nie jest papieżem, który za pstryknięciem palców zmieni świat. Tylko tych parę lat, które może dać Bogu i nam. Ale to nie podetnie mi skrzydeł, ponieważ jest Bóg na niebie.

W „Deus caritas est" papież napisał, że u podstaw chrześcijaństwa jest wydarzenie łaski, a nie decyzja etyczna. Czy to był sygnał dla Kościoła, że za bardzo akcentuje nauczanie związane z moralnością kosztem prowadzenia do osobistej wiary? Niektórzy interpretowali to wręcz jako odwrót od wagi, jaką na przykład etyce seksualnej nadał Jan Paweł II.

To jest jakiś sygnał dla Kościoła. Ale z pewnością nie chodzi o opozycję w stosunku do poprzednika ani o dewaluację tego, co moralne. Pamiętajmy, że chrześcijaństwo w każdym ze swoich wymiarów jest wcielone. To znaczy, że każdy z tych papieży inaczej stawiał punkty ciężkości, bo każdy z nich jest innym człowiekiem. Inne wydarzenia biograficzne i historyczne ich rzeźbiły. Jest w tym jakaś wielka pokora Boga. On się posługuje ludźmi, którzy ze swej istoty nie obejmują całości. Mało tego. Jego Syn, stając się człowiekiem – proszę to dobrze zrozumieć – nie obejmował całości! Bo nie da się być inaczej człowiekiem. Jeśli On umarł w wieku 33 lat, to nie wiedział, co znaczy demencja 89-latka. Jeśli był Żydem, to nie wiedział, co to znaczy żyć w skórze Eskimosa. I to jest bardzo ważne dla chrześcijaństwa. Tylko tak się jest człowiekiem. Ułomnie. Jednorazowo. Nie jest się człowiekiem „jako takim". I po Benedykcie przyjdzie kolejny papież, a Bóg wykorzysta jego charyzmaty. Widocznie charyzmatem Benedykta XVI było to, żeby zaakcentować takie cechy, których nie miał Jan Paweł II. I odwrotnie. To nie jest problem. Bóg daje nam pasterza na dany czas. On jest Panem historii.

Czego Kościół ma się nauczyć z tego pontyfikatu?

Głębi. Żadne fajerwerki, żadna próba dostosowania się do świata, żadne puste dbanie o PR. Postawienie na to, co jest najistotniejsze: modlitwa, rozumność, ruch wewnętrzny. Papież krytykował po równo Kanta, księży pedofilów, niemieckich katolików „postępowych", teologię wyzwolenia – zło jest złem, błąd błędem, dobro jest dobrem, świętość świętością. Nie było tu dyplomacji, mrugania okiem za kulisami. Szczerość i prawda. Nawet nie „bezbłędność", tylko prawda, pewien rodzaj przejrzystości.

Bliskie jest Księdzu porównanie twórczości teologicznej Benedykta do twórczości Mozarta. Czy to też nie jeden z powodów, dla których świat nie rozumiał Benedykta? – Mozarta nie każdy potrafi słuchać. Trzeba mieć mocno wysublimowany gust muzyczny. Większość słucha jednak – w najlepszym wypadku – U2.

Ja też chyba w życiu więcej słuchałem U2 niż Mozarta (śmiech). I nie wiem, czy aby nie jest  to dobra ilustracja biedy naszego pokolenia... Ale Mozart. Sięgając po tę metaforę, wyczytaną zresztą, miałem głównie na myśli połączenie czegoś, co jest kwintesencją najwyższego rodzaju sztuki: branie się za bary z najbardziej fundamentalnymi sprawami kondycji ludzkiej – w „lekkiej" formie. Czyli, że to nie jest traktat naukowy, ale coś, co łapie za gardło, docenia myślenie i emocje. Sztukę rozpoznaję po dreszczu, po płaczu, po śmiechu, po katharsis. I to miałem na myśli, mówiąc o nim jako o Mozarcie. Jego liryzm, szukanie słowa i docenienie uczuć jest czymś niesamowitym. On bronił racjonalności, jak niepodległości. Nawet sam powiedział: skoro profesora sobie wybraliście za papieża, to po to, żeby obronił racjonalności przed bełkotem na uniwersytetach. Ale piękno jest dla niego kluczowe w kwestii prawdy.

Nieprzypadkowo nazwał Ksiądz swoje dzieło „Theologia Benedicta": teologia błogosławiona, teologia Benedykta, ale też – dosłownie: bene dicta, dobrze powiedziana. A czy na pewno dobrze „opowiedziana", skoro bardziej przypomina Mozarta dla elit niż U2 dla mas?

Cóż papież ma po to katechetów w szkołach, dziennikarzy, żeby...

...Mozarta przełożyli na U2?

Właśnie. Po to nas ma. Po papieżu się spodziewam, że w jego wydaniu „bene dicta" to będzie coś bardzo głębokiego, odkrywczego, ale niekoniecznie takiego, co od razu uda się „sprzedać" w II klasie gimnazjum.

Nie musi udawać kogoś, kim nie jest.

Tak. I nie wszyscy mają być Benedyktami, to jasne. Mieliśmy bardzo dobrego papieża, który jest tylko człowiekiem. Eskimosi mają do dzisiaj problem z chlebem i winem. Nie wiedzą, co to jest. Foka, tran, owszem, ale chleb i wino? Czy Pan Bóg ich na dudka wystrychnął? Czy nie mógł się wcielić na tyle ogólnie, żeby wszystkie kultury go pojęły? Dlaczego musimy wgłębić się w hebrajski i grekę, żeby dotrzeć do samego sedna chrześcijaństwa? I czy nie mógł zamienić wszystkich kamieni w chleb? To ulubione formy działania Wszechmocnego: bezbronne dziecko z Betlejem, peryferie historii i geografii, wdowi grosz, ziarenko gorczycy. Antypody pychy. Bóg tak działa.

Co Ksiądz osobiście zawdzięcza Benedyktowi XVI?

Realizm krzyża, miłość Kościoła. I to, co powiedział mi o kapłaństwie, o moim losie. Proszę posłuchać: ma 27 lat, głosi kazanie prymicyjne trzy lata młodszemu koledze: „Odtąd sieć i łódź możesz już zostawić. Inni się o nie zatroszczą. Będziesz teraz zarzucał Boże sieci w morze świata. Ludzi, którzy stawiają opór i zamykają się w ułudzie pozornego szczęścia, masz wyciągać z powrotem na brzeg wieczności. Będziesz to robił w posępną noc wielu niepowodzeń. Będziesz to robił niestrudzenie i bez szemrania, również w gorzkich godzinach dnia, w których wszystko wyda ci się niepotrzebne, a dzieło twojego życia zmarnowane". Ten realizm, gorzkość i literacka forma. W seminarium przełożeni baliby się powiedzieć klerykom, że czekają ich w większości bezrybne noce. I to zdanie: „Na świecie jest tylko jeden problem: jak przywrócić ludziom duchowy niepokój? Spuścić na nich coś, co ich roztopi, co przypominałoby śpiew gregoriański". To nie ma nic wspólnego z banałami. Jego kolega z seminarium kiedyś powiedział o Ratzingerze: on należy do takich ludzi, wie pan, jakby to panu powiedzieć...zna pan takich ludzi, którzy jeszcze nic w życiu głupiego nie powiedzieli? Nie odezwali się głupio nigdy? No, to on jest taki.

Autor wywiadu jest publicystą „Gościa Niedzielnego" i wydawcą (niecale.pl)

Czuje Ksiądz pustkę po Benedykcie XVI?

Ks. prof. Jerzy Szymik:

Pozostało 100% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej