A my z Prezesem skoncentrowaliśmy się na współczesności. Ukraina prowincjonalna, gdy jechać ze wschodu sprawia wrażenie wspaniałe. Z każdym kilometrem asfalt coraz lepszy, prywatny biznes coraz prężniejszy, domy coraz okazalsze, ogrody coraz piękniejsze. Wiele rzeczy, które przed dwoma miesiącami wydawały się mizerne, marne, liche, teraz cieszą oko. Przede wszystkim gościnność i otwartość wobec przejezdnych. Coraz mniej tu turystów sentymentalnych, coraz więcej kosmopolitycznych wakacjuszy. Rozkręcają się więc motele, pola kempingowe, przydrożne knajpiarstwo. Estetyka też z roku na rok coraz chętniej sięga do ukraińskich tradycji. Zamiast więc fotografować zabytki sakralne, szukałem obiektywem właśnie ukraińskich motywów. Z satysfakcją!
Sobotni wieczór. W większości mijanych miejscowości w każdej knajpie, w każdym zajeździe, w każdym hotelu weselicho! Jakby żeniła się całą Ukraina. Parę razy nadzialiśmy się na toasty i zaproszenia. Nasz niecodzienny (szczególnie nocą) pojazd dziwił i zaskakiwał nawet mocno napitych. A już informacja, że jedziemy z Lhasy wprawiała w osłupienie. Kilka par młodych uwieczniło się więc na tle auta wagabundów.
Krajobrazy też w ciągu ostatnich kilkuset kilometrów drogi na północ zrobiły nam jesiennego psikusa. Coraz więcej złota, miedzi, brązu. Coraz bardziej liściasto, troszkę deszczowo. To już nie apogeum lata, to po prostu początek jesieni z wszystkimi jej zapachami. Więc z każdym kilometrem jechaliśmy wolniej i w większym zamyśleniu.
Do Lwowa dotarliśmy późna nocą. A bliskość domu i świadomość końca naszej włóczęgi kazały nam nie szukać odpoczynku. Więc ostatnie tankowanie, ostatnie zakupy i skierowaliśmy się w stronę polskiej granicy. Piotr został w Chocimiu. Dojedzie do Polski jako ostatni z naszego konwoju.
Szczegóły na www.rp.pl/Tybet2013 oraz na stronie www.discover4x4.com.