Za ich stoiskami, obstawionymi workami z chińskimi napisami, są hurtownie, które prowadzą już Chińczycy, głównie z prowincji Henan, wspomagani przez miejscowych sprzedawców, służących też za tłumaczy. Chińscy kupcy nie są rozmowni, przeganiają dziennikarzy. Tylko jedna młoda kobieta pozwoliła się sfotografować i przy pomocy sprzedającego w jej sklepie Senegalczyka przekazała, że jest tu od roku.
Chińczycy nie mają tu dobrej prasy, wytyka im się zalanie rynku chińskimi towarami. I krytykuje chińskie inwestycje. Także władzom senegalskiej stolicy nie podoba się ta chińska ekspansja. Chcą wyrzucić Chińczyków z Boulevard du Centenaire na przedmieście.
- W Chinach rzemieślnicy i ludowi artyści też przegrywają z tanią masową produkcją. To efekty uprzemysłowienia i globalizacji. Cóż można na to poradzić? - odpowiada na takie zarzuty Wan Peng z ambasady chińskiej w Dakarze.
Nie zgadza się też z oskarżeniami o to, że chińscy przedsiębiorcy nie zatrudniają miejscowych. - W rybołówstwie stworzyliśmy tysiąc miejsc pracy dla Senegalczyków, a dla Chińczyków kilkaset. Podobnie firma Huwaei zatrudnia tu znacznie więcej miejscowych niż Chińczyków – mówi Wan Peng.