Nie dostrzegał bowiem [Pobóg-Malinowski], że to największe polskie nieszczęście [Powstanie Warszawskie] było też największym wydarzeniem w historii Polski. A jeśli tak je zobaczymy, to oczywiście słowo »nieszczęście« zmieni trochę swój sens. Potężna pięść akowskich batalionów, pięść »Zośki«, »Chrobrego« i »Łukasińskiego«, uderzyła w Niemców i pokazała im, kim są i co potrafią Polacy – nawet nie mając czołgów, armat, pociągów pancernych i samolotów – a skutki tego będą widoczne (w naszej narodowej psychice, a więc i w dziejowych wydarzeniach) przez stulecia. [...] Polacy – taki domysł nie jest chyba nieuzasadniony – mogli popaść w szaleństwo, mogli obłąkać się, stracić poczucie rzeczywistości wskutek niemieckich egzekucji, niemieckich tortur, niemieckich wysiedleń, tego całego niemieckiego okrucieństwa. W Powstaniu, kiedy już się na dobre rozkręciło, było niewątpliwie coś z amoku, taki wspaniały amok widać nawet w działaniach najlepszych, najbardziej zdyscyplinowanych jednostek Kedywu. [...] Trzeba było dać sobie radę z niemieckim mordowaniem, z jego nonsensem – powiedzieć Niemcom, że ich szaleństwo napotkało na coś, z czym (przez wieki całe – chcąc mieszkać obok nas) będą musieli się liczyć. Na ich szaleństwo mordowania Polacy musieli odpowiedzieć swoim szaleństwem – jeśli chcieli istnieć na kuli ziemskiej".
Tako rzecze Jarosław Marek Rymkiewicz w „Kinderszenen", Anno Domini 2008. I przyznać trzeba, że jest to fragment niezwykle szczery. Nie ma w nim próby uzasadnienia decyzji o wybuchu powstania na gruncie kalkulacji politycznej czy wojskowej (choć są takie wątki w innych miejscach książki), ale jest mowa wprost o szaleństwie i amoku.
To przykład racjonalizacji powstania ex post – metoda, po którą sięga nie tylko Rymkiewicz, ale i wielu jego naśladowców. Wszak niezależnie od tego, jakie skutki dla polskiej psychiki, ducha czy kultury miało Powstanie Warszawskie, nie zostało rozpoczęte z myślą o natchnieniu przyszłych pokoleń czy dostarczeniu poecie z Milanówka materiału do książki, ale z planem osiągnięcia konkretnych rezultatów militarnych i politycznych. Tych rezultatów nie osiągnęło. Szukanie uzasadnienia w sferze ducha z perspektywy 60 czy 70 lat jest całkowicie ahistoryczne.
Nasze własne błędy
Cofnijmy się o wiele lat. W roku 1867 Węgrzy wymusili na cesarskim domu Habsburgów, osłabionym niekorzystną sytuacją międzynarodową, stworzenie dualistycznego państwa – monarchii austro-węgierskiej. W nowym państwie oba człony miały równy status, a Budapeszt (założony kilka lat potem z połączenia Budy, Pesztu i Obudy) stał się wkrótce europejską stolicą z prawdziwego zdarzenia. Węgrzy okupili swój polityczny sukces dużymi poświęceniami – przede wszystkim nieudanym i stłumionym siłą buntem przeciwko władzy Wiednia w roku 1848, na czele którego stali Lajos Kossuth i stracony potem premier Lajos Batthyány. Swój udział w rewolucji 1848 roku miał także Józef Bem, którego pomniki do dziś możemy znaleźć w wielu węgierskich miastach.
Polacy mieszkający w Galicji próbowali podłączyć się pod polityczne aspiracje Węgrów i starali się doprowadzić do powołania – zamiast monarchii dualistycznej – państwa federacyjnego, w którym równorzędnym członem byłaby właśnie Galicja. W tym celu Sejm Krajowy wystosowywał rezolucje skierowane do wiedeńskich władz. Te nie odniosły pożądanego skutku, ale doprowadziły do kolejnych poszerzeń autonomii i swobód.