Halina Taborska znalazła ich ponad 100 – ale (pomijając już fakt, że jej książka pochodzi z połowy lat 90.) wiadomo, że brała pod uwagę realizacje największe, pomnikowe w pełnym znaczeniu tego słowa, nie rozszerzając ich na epitafia, tablice, witraże. Wymienić można za to kilka „naj", by przypomnieć, na jak wiele sposób usiłowano utrwalić pamięć 63 dni, które nie wstrząsnęły światem.
Najdalszy? W australijskim mieście North Unley, nad zatoką św. Wincentego z widokiem na Wyspę Kangurów. To tam w polskim kościele Zmartwychwstania Pańskiego w 40. rocznicę powstania odsłonięto tablicę, ufundowaną przez koło byłych żołnierzy Armii Krajowej, z inicjatywy powstańczej łączniczki Krystyny Łużnej. Do Unley, leżącego niedaleko Adelajdy, najłatwiej trafić 22-godzinnym lotem Lufthansy z Hamburga, gdzie zresztą też znajduje się pomnik, upamiętniający warszawiaków, deportowanych po powstaniu do (leżącego dziś w granicach miasta) obozu koncentracyjnego Neuengamme.
Najmniej znany? Chyba pomnik Powstańców Warszawy zaprojektowany przez Andrzeja Domańskiego, odsłonięty 1 sierpnia 1979 roku – trudno powiedzieć, czy stało się to na fali szczątkowego liberalizmu ekipy gierkowskiej. Czy może była to próba ówczesnej polityki historycznej służącej po to, by pokazać komunistów jako równie dobrych patriotów jak opozycjoniści. Niewykluczone, że powodem były nielegalne manifestacje, które 11 listopada 1978 roku odbyły się w kilku miastach Polski. 63 kamienne prostopadłościany przypominające bloki z żelbetu upamiętniać mają uliczną barykadę, czas trwania powstania, szczególnie zaś walki batalionu „Kiliński", który rozpoczął w tym miejscu walki 1 sierpnia 1944 roku. Na placu Powstańców (noszącym w przeszłości nazwę i placu Dzieciątka Jezus, i placu Wareckiego, i Napoleona) minimalistyczna konstrukcja jest niemal niewidoczna: bardziej już rzuca się w oczy postawione tam ponownie w 2011 roku popiersie Bonapartego...
Pierwszy? O ten tytuł konkurować może kilka inicjatyw. Już 1 sierpnia 1945 r. na Powązkach, w miejscu pierwszych kwater powstańczych, stanął, wykonany z sosnowych pali „czterokolumnowy portyk", a w rok później – obelisk z czarnego granitu, według projektu żołnierza AK Heleny Kłosowicz. Nawet, jeśli pominąć realizacje cmentarne bezpośrednio związane z miejscem pochowania ofiar walk powstańczych, wiemy jednak o co najmniej kilkunastu inicjatywach w okresie, kiedy wydarzenia były jeszcze żywe. Wiadomo o podjętej w roku 1945 inicjatywie załogi warszawskiej elektrowni, o projekcie zgromadzenia na Rynku Starego Miasta płyt z barykad i rozpalenia „wiecznego znicza" w rozbitym dzwonie z kościoła Świętego Krzyża. Kilka świadectw mówi o próbach wznoszenia pamiątkowych kopców z gruzów, których jako jedynych w stolicy nie brakowało. Najokazalszy powstał na Kępie Potockiej, został jednak całkowicie zburzony.
Te inicjatywy przez pewien czas cieszyły się nawet pozorną życzliwością komunistów: prowadzono zbiórki uliczne i kwesty, w które angażował się nie tylko PSL (mocną kampanię na rzecz budowy pomnika prowadziła „Gazeta Ludowa"), ale i PPS. Upamiętnienia walk domagały się, dopuszczane wtedy do głosu, środowiska weteranów Armii Ludowej, którzy brali udział w powstaniu. Ostatnim gestem, na jaki zdobyły się władze miejskie, było wmurowanie 1 sierpnia 1946 r. kamienia węgielnego pod przyszły monument, który miał jednak wówczas nosić nazwę... pomnika Bojowników o Wolność i Demokrację (zbieżność ze Związkiem Bojowników o Wolność i Demokrację, znanym jako ZBOWiD, nieprzypadkowa).