Pamięć na cokole

Ile jest ich w sumie? Jedni od razu potrafią wymienić z pamięci kilkanaście. Inni tylko ten estetyczny koszmar na warszawskim placu Krasińskich, pod którym odbywają się uroczystości rocznicowe. A prawie nikt nie zna historii pierwszego pomnika Powstania Warszawskiego.

Publikacja: 02.10.2014 09:09

Pomnik Powstania Warszawskiego w Warszawie (1989 r.)

Pomnik Powstania Warszawskiego w Warszawie (1989 r.)

Foto: Fotorzepa, Marta Bogacz Marta Bogacz

Red

Halina Taborska znalazła ich ponad 100 – ale (pomijając już fakt, że jej książka pochodzi z połowy lat 90.) wiadomo, że brała pod uwagę realizacje największe, pomnikowe w pełnym znaczeniu tego słowa, nie rozszerzając ich na epitafia, tablice, witraże. Wymienić można za to kilka „naj", by przypomnieć, na jak wiele sposób usiłowano utrwalić pamięć 63 dni, które nie wstrząsnęły światem.

Najdalszy? W australijskim mieście North Unley, nad zatoką św. Wincentego z widokiem na Wyspę Kangurów. To tam w polskim kościele Zmartwychwstania Pańskiego w 40. rocznicę powstania odsłonięto tablicę, ufundowaną przez koło byłych żołnierzy Armii Krajowej, z inicjatywy powstańczej łączniczki Krystyny Łużnej. Do Unley, leżącego niedaleko Adelajdy, najłatwiej trafić 22-godzinnym lotem Lufthansy z Hamburga, gdzie zresztą też znajduje się pomnik, upamiętniający warszawiaków, deportowanych po powstaniu do (leżącego dziś w granicach miasta) obozu koncentracyjnego Neuengamme.

Najmniej znany? Chyba pomnik Powstańców Warszawy zaprojektowany przez Andrzeja Domańskiego, odsłonięty 1 sierpnia 1979 roku – trudno powiedzieć, czy stało się to na fali szczątkowego liberalizmu ekipy gierkowskiej. Czy może była to próba ówczesnej polityki historycznej służącej po to, by pokazać komunistów jako równie dobrych patriotów jak opozycjoniści. Niewykluczone, że powodem były nielegalne manifestacje, które 11 listopada 1978 roku odbyły się w kilku miastach Polski. 63 kamienne prostopadłościany przypominające bloki z żelbetu upamiętniać mają uliczną barykadę, czas trwania powstania, szczególnie zaś walki batalionu „Kiliński", który rozpoczął w tym miejscu walki 1 sierpnia 1944 roku. Na placu Powstańców (noszącym w przeszłości nazwę i placu Dzieciątka Jezus, i placu Wareckiego, i Napoleona) minimalistyczna konstrukcja jest niemal niewidoczna: bardziej już rzuca się w oczy postawione tam ponownie w 2011 roku popiersie Bonapartego...

Pierwszy? O ten tytuł konkurować może kilka inicjatyw. Już 1 sierpnia 1945 r. na Powązkach, w miejscu pierwszych kwater powstańczych, stanął, wykonany z sosnowych pali „czterokolumnowy portyk", a w rok później – obelisk z czarnego granitu, według projektu żołnierza AK Heleny Kłosowicz. Nawet, jeśli pominąć realizacje cmentarne bezpośrednio związane z miejscem pochowania ofiar walk powstańczych, wiemy jednak o co najmniej kilkunastu inicjatywach w okresie, kiedy wydarzenia były jeszcze żywe. Wiadomo o podjętej w roku 1945 inicjatywie załogi warszawskiej elektrowni, o projekcie zgromadzenia na Rynku Starego Miasta płyt z barykad i rozpalenia „wiecznego znicza" w rozbitym dzwonie z kościoła Świętego Krzyża. Kilka świadectw mówi o próbach wznoszenia pamiątkowych kopców z gruzów, których jako jedynych w stolicy nie brakowało. Najokazalszy powstał na Kępie Potockiej, został jednak całkowicie zburzony.

Te inicjatywy przez pewien czas cieszyły się nawet pozorną życzliwością komunistów: prowadzono zbiórki uliczne i kwesty, w które angażował się nie tylko PSL (mocną kampanię na rzecz budowy pomnika prowadziła „Gazeta Ludowa"), ale i PPS. Upamiętnienia walk domagały się, dopuszczane wtedy do głosu, środowiska weteranów Armii Ludowej, którzy brali udział w powstaniu. Ostatnim gestem, na jaki zdobyły się władze miejskie, było wmurowanie 1 sierpnia 1946 r. kamienia węgielnego pod przyszły monument, który miał  jednak wówczas nosić nazwę... pomnika Bojowników o Wolność i Demokrację (zbieżność ze Związkiem Bojowników o Wolność i Demokrację, znanym jako ZBOWiD, nieprzypadkowa).

Przez kilka miesięcy można było jeszcze podejmować podobne inicjatywy poza Warszawą, gdzie kontrola polityczna była słabsza. Stąd wzniesiony w listopadzie 1947 roku na terenie  Warsztatów Kolejowych w Pruszkowie skromny pomnik Ku Czci Bohaterów i Powstańców Warszawy ufundowany przez Antoniego Wysockiego czy przemiana poniemieckiej rotundy z czasów Bismarcka w Ząbkowicach Śląskich na pomnik-mauzoleum Ku Czci Bohaterów Warszawy.

Nie ma jednak specjalnych wątpliwości, że pierwszy pomnik powstania z prawdziwego zdarzenia stanął w odległym Słupsku (budowano go od września 1945 r. do września 1946 r.). Wzniesiono go z inicjatywy jednego z najbardziej niezwykłych kapłanów w XX-wiecznej Polsce: ojca Jana Ziei. Większość, jeśli kojarzy jego nazwisko, to z historii opozycji demokratycznej w PRL: sędziwy już duchowny znalazł się wśród seniorów swoim nazwiskiem i autorytetem firmujących Komitet Obrony Robotników. A przecież, chociaż wielka to zasługa, trochę blednie, gdy zestawić ją z innymi jego dokonaniami. Mówimy o księdzu, którego nauk słuchał Episkopat Polski w komplecie. Który był opiekunem duchowym Witolda Pileckiego; współpracownikiem „Żegoty" ratującej w czasie wojny Żydów; a w dniach powstania kapelanem mokotowskiego pułku „Baszta". – Człowiek w zakurzonych wysokich butach, w ubielonym wapnem, wytartym cegłą kombinezonie, takim jak mój, z taką jak moja biało-czerwoną opaską na ramieniu i ze stułą spowiednika na szyi – wspomina go z tamtych dni Teresa Bojarska.

Do Słupska ks. Zieja również trafił w sposób pokazujący jego determinację, by w każdych okolicznościach spieszyć z pomocą. Internowany po powstaniu w obozie pruszkowskim uciekł stamtąd i trafił do Krakowa, gdzie został zastępcą ks. Ferdynanda Machaya w kościele Mariackim. Dowiedziawszy się jednak, że wśród Polaków przymusowo wywiezionych na roboty do Niemiec brakuje kapłanów – dobrowolnie ruszył „na roboty", trafiając nad Bałtyk, w okolice Rugii. Stamtąd natychmiast po przejściu frontu pojechał do Słupska. W mieście, rządzonym jeszcze przez sowieckiego komendanta wojskowego, uruchomił cztery parafie, zorganizował Dom Matki i Dziecka, bibliotekę i czytelnię. Jesienią 1945 roku był już w Słupsku człowiekiem instytucją.

Słupski monument też jako jedyny z pomników wzniesionych tuż po wojnie przetrwał cały PRL, choć nie bez uszczerbku. W roku 1962 „nieznani sprawcy" zerwali zeń, najprawdopodobniej w ramach akcji dekrucyfikacyjnej, zarządzonej przez Zenona Kliszkę, płaskorzeźbę „Jezu, ratuj, bo giniemy". Ponieważ podrzucili ją pod drzwi słupskiego muzeum, wróciła na swoje miejsce w kwietniu 1981 r. w czasach pierwszej „Solidarności". Pierwotny kształt pomnik odzyskał jednak dopiero pod koniec lat 80.

Również na czas solidarnościowego karnawału przypada powołanie Społecznego Komitetu Budowy Pomnika Powstania Warszawskiego. Inicjatywa, która zakończyła się największym skandalem. Bo w imieniu komunistycznych władz dokonano grabieży. Przypomnijmy: komitet społeczny, początkowo powołany z inicjatywy kilku zapaleńców ze Staromiejskiego Koła Terenowego PTTK, rychło stał się inicjatywą prawdziwie ogólnopolską: w skład Komitetu Honorowego zgodzili się wejść naczelnik Szarych Szeregów Stanisław Broniewski, Władysław Bartoszewski, Marek Edelman, Henryk Samsonowicz – nie zabrakło tam również ojca Ziei...

Komitet przetrwał wprowadzenie stanu wojennego, w pierwszych jego latach prowadząc nadal zbiórki pieniędzy, konkursy na projekt i lokalizację pomnika. Ba, studia geodezyjne na wybranym ostatecznie placu Krasińskich. Przez jakiś czas był jedną z nielicznych tolerowanych przez władze inicjatyw społecznych.

Skończyło się to jednak latem 1984 r., po decyzji Biura Politycznego KC PZPR, które uznało, że nie do przyjęcia jest ani idea pomnika Powstania Warszawskiego, ani skład Komitetu Honorowego, w którym znalazło się zbyt wielu opozycjonistów. W ciągu jednej doby wojskowe władze miasta zawiesiły działalność instytucji i skonfiskowały pieniądze ofiarowane przez ludzi. Odwołania do kolejnych instancji sądowych nie dały rzecz jasna żadnego rezultatu. Posłuszni aktywiści ZBOWiD, którzy powołali kolejny koncesjonowany „komitet społeczny", nie uszanowali nawet zwycięzcy konkursu Piotra Rzeczkowskiego. Sięgnęli po sprawdzonego w monumentalnych realizacjach prof. Wincentego Kućmę. Smutny, zwalisty pomnik powstańców warszawskich wzniesiony za zrabowane pieniądze stanął ostatecznie na placu Krasińskich w roku 1989. Mimo że ostatecznie przemianowany na monument Powstania Warszawskiego, budzi więcej niesmaku, niż zachwytu. Tym bardziej że co roku musimy go oglądać w telewizyjnych wiadomościach, gdy kwiaty składają tam oficjalne delegacje.

Halina Taborska znalazła ich ponad 100 – ale (pomijając już fakt, że jej książka pochodzi z połowy lat 90.) wiadomo, że brała pod uwagę realizacje największe, pomnikowe w pełnym znaczeniu tego słowa, nie rozszerzając ich na epitafia, tablice, witraże. Wymienić można za to kilka „naj", by przypomnieć, na jak wiele sposób usiłowano utrwalić pamięć 63 dni, które nie wstrząsnęły światem.

Najdalszy? W australijskim mieście North Unley, nad zatoką św. Wincentego z widokiem na Wyspę Kangurów. To tam w polskim kościele Zmartwychwstania Pańskiego w 40. rocznicę powstania odsłonięto tablicę, ufundowaną przez koło byłych żołnierzy Armii Krajowej, z inicjatywy powstańczej łączniczki Krystyny Łużnej. Do Unley, leżącego niedaleko Adelajdy, najłatwiej trafić 22-godzinnym lotem Lufthansy z Hamburga, gdzie zresztą też znajduje się pomnik, upamiętniający warszawiaków, deportowanych po powstaniu do (leżącego dziś w granicach miasta) obozu koncentracyjnego Neuengamme.

Pozostało jeszcze 88% artykułu
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Garden Point – Twój klucz do wymarzonego ogrodu
Wydarzenia
Czy Unia Europejska jest gotowa na prezydenturę Trumpa?
Wydarzenia
Bezczeszczono zwłoki w lasach katyńskich
Materiał Promocyjny
Mieszkania na wynajem. Inwestowanie w nieruchomości dla wytrawnych
Materiał Promocyjny
GoWork.pl - praca to nie wszystko, co ma nam do zaoferowania!