W ubiegłą, wyborczą niedzielę w sztabie Jacka Sasina morale wzrosło. Kandydat PiS pozostał w grze o prezydenturę stolicy, mimo że partia nie przeznaczyła dużych środków na jego kampanię. – Pomogli kandydaci na radnych, którzy np. współfinansowali billboardy – mówi nam sztabowiec Sasina.
Przed dogrywką oczekiwano z centrali sporego zastrzyku finansowego. – PiS miał dać nie wiadomo ile pieniędzy, a skończyło się na jakichś groszach – skarży się nam osoba zaangażowana w kampanię. – Te pieniądze już wydaliśmy. To jest albo idiotyzm, albo dywersja – oburza się i dodaje, że kandydatka PO, prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz dysponuje znacznie większymi środkami.
Najlepiej widać to po najbardziej tradycyjnej formie kampanii. Prezydent spogląda na stolicę z setek plakatów, banerów i tzw. citylightów. Sasin nie jest tak widoczny. – Wydaje się, że wisimy w widocznych miejscach, choć rzeczywiście nie w tak wielu jak pani prezydent – przyznaje nam szef sztabu Sasina Adam Kwiatkowski.
– Gronkiewicz-Waltz przedłużyła wynajem wszystkich billboardów, a nas ledwo było stać na tańsze, miejskie słupy – słyszymy jednak w sztabie. Mimo to Kwiatkowski uspokaja. – Nie tylko billboardami wygrywa się wybory – zapewnia.
Stołeczny PiS szuka innych, głównie tanich, sposobów na przekonanie wyborców. – Koncepcja jest taka, by podpinać się pod wydarzenia organizowane przez środowiska rozzłoszczone obecną polityką – mówi nasz informator. Sasin złapał też wiatr w żagle po udanej dla niego debacie z Gronkiewicz-Waltz. W sztabie mają jednak świadomość, że nie był to nokaut, dlatego chcą z urzędującą prezydent zmierzyć się jeszcze raz. Na to nie ma jednak widoków. Gronkiewicz-Waltz od początku podkreślała, że zgadza się na jedno spotkanie, a od debat woli spotkania z mieszkańcami.