Walczące z najazdem Państwa Islamskiego miasto zostało na początku tygodnia całkowicie zajęte przez Kurdów. Wykazali się oni niezwykłym bohaterstwem i poświęceniem, tracąc w trwającej od lipca walce ponad 450 towarzyszy broni.
Muslih Zebari, dowódca walczących w Kobane 150 peszmergów (żołnierzy kurdyjskich przysłanych z terenu Autonomii Kurdyjskiej w Iraku), potwierdził zajęcie wsi Mamit i Tarmik na południe od Kobane. Pozbawione ciężkiej artylerii oddziały IS utraciły w ten sposób ostatnią możliwość ostrzeliwania pozycji obrońców.
Kurdyjski Stalingrad
Kurdyjska agencja informacyjna Rudaw nadała swojemu komunikatowi tytuł „Wyzwolenie Kobane znaczy początek końca Państwa Islamskiego", zachodnie media pisały o „kurdyjskim Stalingradzie". Jest w tym pewna doza przesady, jednak zwycięstwo wyraźnie podniosło morale Kurdów. – To zasadniczo poprawia sytuację Kurdów w Rodżawie (tak Kurdowie nazywają syryjską część Kurdystanu) – mówi „Rz" Dervish Ferho z brukselskiego Instytutu Kurdyjskiego. – Proszę pamiętać, że nasi bojownicy odnieśli sukces głównie dzięki swojej odwadze i nieustępliwości. Pomogły im naloty sił zachodnich i oddział z Kurdystanu irackiego, ale główny ciężar walki spoczywał na barkach miejscowej organizacji YPG (Ludowy Związek Obrony), która otrzymała tylko niewielkie dostawy broni.
W związku ze zwycięstwem w Kobane specjalne oświadczenie wydał prezydent Autonomii Kurdyjskiej w Iraku Mahmud Barzani. Podkreślił jedność Kurdów wykutą we wspólnej walce, choć lewicowych bojowników z YPG i z PPK oraz peszmergów dzielą poważne różnice ideologiczne. Wobec wspólnego zagrożenia ze strony islamskich fanatyków zostały one jednak odłożone na bok. Symbolem, o którym mówił Barzani, była śmierć w ostatnią niedzielę dwóch bojowników – Zeravana, ochotnika z irackiego Kurdystanu walczącego w Kobane, i Neczirwana, syryjskiego Kurda biorącego udział w operacji przeciw IS pod Mosulem.
Zwycięstwo w Kobane pokazało, że to Kurdowie są najskuteczniejszą siłą zdolną do stawienia czoła islamistom i pokonania ich. – Zachęca to nas do dalszej walki, choć na poważną ofensywę trzeba będzie poczekać do wiosny. Jestem pewien, że opanujemy wtedy rejon Sindżaru. Trudniejsza będzie walka o Mosul, w mieście mieszka bowiem 80 proc. sunnitów, z których wielu opowiada się za Państwem Islamskim – tłumaczy Dervich Ferho.
Wzajemna pomoc Kurdów z różnych regionów nie jest niczym nowym – już ojciec obecnego prezydenta Kurdystanu, Mustafa Barzani, walczył w 1946 r. jako ochotnik w obronie miasta Mahabad, pierwszego centrum regionu kurdyjskiego w Iranie. Tym razem jednak Kurdowie walczyli nie jako partyzanci przekradający się przez granicę, lecz jako część uznanych przez świat zachodni regularnych sił zbrojnych. Przez palce patrzono nawet na udział partyzantów z marksistowskiej Partii Pracujących Kurdystanu, organizacji uznawanej przez Turcję za terrorystyczną.