Od chwili swego powstania Izrael otrzymał już od USA pomoc wojskową o łącznej wartości 124,3 mld dol. Suma ta byłaby znacznie wyższa, gdyby uwzględnić inflację. Co więcej, kolejne miliardy wpływają na konta państwa żydowskiego w pierwszych 30 dniach roku finansowego, a nie w ratach, jak to ma miejsce w przypadku amerykańskiej pomocy tego rodzaju dla innych państw.
Termin obecnego, 10-letniego porozumienia, opiewającego w sumie na 30 mld dol., upływa z początkiem 2018 roku. Do tego czasu Tel Awiw i Waszyngton mają czas na wynegocjowanie nowego porozumienia. Wprawdzie w styczniu 2017 roku Barack Obama przekaże władzę swemu następcy lub następczyni, lecz do tego czasu rozmowy na temat nowego pakietu powinny być właściwie zakończone.
Premier Netanjahu liczy na 40 mld dolarów przez następnych 10 lat. Szanse są niemałe, gdyż Obama zapewnia, że nie należy warunkować pomocy dla Izraela ze stanowiskiem tego kraju w sprawie osadnictwa żydowskiego na ziemiach okupowanych. Rozkwita ono w czasach rządów Netanjahu i nic nie wskazuje na to, aby miało zostać powstrzymane. Odpowiedzią jest ostatnia fala protestów Palestyńczyków, określana mianem trzeciej intifady. Od początku października zginęło już 11 Izraelczyków i ponad 80 Palestyńczyków.
W takich warunkach nie ma mowy o rozmowach pokojowych, które zainicjowała prawie dwa lata temu administracja Obamy. Ich celem miała być realizacja tzw. idei dwóch państw, czyli doprowadzenia do powstania Państwa Palestyńskiego na obszarach obecnej Autonomii Palestyńskiej, przy równoczesnym uregulowaniu statusu Jerozolimy, traktowanej od wojny z 1967 roku przez Izrael jako niepodzielnej stolicy państwa żydowskiego. Waszyngton nie kryje, że winą za fiasko całego projektu obciążą samego Benjamina Netanjahu. Palestyńczyków również wskazuje się jako winnych, ale w większym stopniu z racji poprawności politycznej niż z powodu oceny realiów panujących w regionie.
Drugą kością niezgody w relacjach izraelsko-palestyńskich jest zawarcie przez USA oraz kilka innych państw, w tym Rosję, porozumienia o ograniczeniu programu atomowego z Iranem. Netanjahu twierdzi, że jest to błędem i głupotą, bo Teheran będzie w stanie w niedalekiej przyszłości skonstruować legalnie ładunki nuklearne. Waszyngton udowadnia, że postanowienia traktatu wykluczają taki rozwój sytuacji.