Z pewnością nie wszyscy obywatele skorzystali z szans i owoców transformacji ustrojowej, ale generalnie udało nam się wyraźnie zredukować dystans dzielący naszą gospodarkę od państw Zachodu. Polski przedsiębiorca urósł w tym czasie do rangi zbiorowego bohatera – tego, który, mimo kłód rzucanych pod nogi, „pociągnął" wzrost gospodarczy kraju.
Od tej pory diametralnie zmieniły się jednak uwarunkowania rynkowe. W latach 90. brakowało wszystkiego, więc, choć trudno było cokolwiek wyprodukować, to nie sztuką było to sprzedać. Dziś sytuacja się odwróciła – dóbr i usług jest w bród, gdyż stosunkowo łatwo o kapitał na inwestycje. Wyzwanie stanowi uplasowanie czegokolwiek na rynku. Na szczęście ten wzrost konkurencyjności przekłada się zazwyczaj na korzyści dla konsumentów – większą dostępność i wyższą jakość produktów i usług. To, co można kupić u nas, nie odbiega już tak bardzo od oferty dostępnej w krajach wysoko rozwiniętych.
Nie można przecież jednak tylko konsumować... Trzeba też „coś" do gospodarki wkładać – z czegoś żyć. Wielu rodzimych przedsiębiorców czuje, że pewna droga powoli się kończy. Koszty – płac, energii, „bycia na bieżąco" ze zmieniającymi się wciąż regulacjami czy technologiami – nieustannie rosną, a przestrzeni do dotychczasowej formuły działalności jest coraz mniej. Wiąże się to także z silną penetracją importu, dysponującego „długimi kieszeniami" i globalnym know-how.
Cóż zatem możemy uczynić? Czy – tak jak zwykle robiliśmy w przeszłości – przyjąć postawę defensywną? Za wszelką cenę starać się odciąć od mechanizmów otaczającego nas świata, wedle zasady: „moja chata z kraja"? Taktyka ta sprawdziła się genialnie w czasach zaborów, wojen czy okupacji, pozwalając nam zachować tożsamość narodową przez ostatnie kilkaset lat. Czy w czasach pokoju i własnej państwowości takie podejście jest jednak najlepszym wyjściem z sytuacji? Na pierwszy rzut oka zapewnia „święty spokój", ale może utrwalić nas w pozycji peryferyjnej względem twardego jądra Europy czy świata. Czy aby na pewno jest to rozwiązanie na miarę naszych aspiracji?
Wydaje się, że lepszą opcją jest przełamanie naszej kulturowej pięty achillesowej – wsobnego indywidualizmu – i postawienie na budowę ekosystemów rozwoju opartych na współpracy. W globalnym świecie nie konkurują już pojedyncze firmy, ale całe konstelacje firm, uczelni i innych instytucji. Pozycję lidera wyznacza jego otoczenie – dostęp do solidnych, konkurencyjnych kosztowo i elastycznych kooperantów, kadr (zarówno kierowniczych jak i specjalistycznych), innowacji oferowanych przez start-upy itd. Dostatek otoczenia zależy natomiast od siły największych przedsiębiorstw – depozytariuszy międzynarodowych marek; to, jak im się powodzi na rynkach globalnych, wpływa na poziom i jakość relacji z otoczeniem.