W trakcie weekendowych demonstracji ponad morzem głów powiewano rozmaitymi flagami. W sobotę polskimi i unijnymi. W niedzielę wśród biało-czerwonych barw trudno było znaleźć niebieską flagę z gwiazdkami.
To ciąg dalszy osobliwie manifestowanego kursu PiS „przeciw Brukseli". Najpierw flagi unijne zniknęły z sali konferencyjnej budynku KPRM. – Jesteśmy aktywnym członkiem UE, mam nadzieję, że będziemy jeszcze bardziej aktywnym – tłumaczyła podczas konferencji prasowej premier Beata Szydło. – Natomiast przyjęliśmy taką zasadę, że wypowiedź po posiedzeniu polskiego rządu będzie realizowana na tle najpiękniejszych biało-czerwonych flag.
Flagi a retoryka
Zapewne podobnie estetyczne upodobania sprawiły, że flagi UE zniknęły także z Pałacu Prezydenckiego, gdy prezydent Duda poprosił o dyskretne wystawienie ich w prezydenckiej szatni.
Niefortunne gesty wpisane zostały w PiS-owską politykę „przeciw Unii Europejskiej" i jej wartościom. Spekulowano na temat sekretnego planu opuszczenia UE.
Tymczasem sprawa wydaje się bardziej złożona. W 2003 roku PiS – jak PO, SLD czy PSL – popierał przecież przystąpienie Polski do UE. Przez lata Jarosław Kaczyński podkreślał, że UE może nie jest doskonała, ale stanowi „lek na globalizację". Nawet mówiąc, że demokracja możliwa jest tylko w ramach państw narodowych, powoływał się na liberała Ralfa Dahrendorfa. W efekcie wypracowano stanowisko, które Kaczyński powtórzył w 2015 r. w przedwyborczym wywiadzie: – Musimy być aktywni w Unii Europejskiej, tak by być w gronie sześciu najważniejszych państw – przekonywał.