W medialnych spekulacjach raz po raz powraca sprawa zmiany ordynacji wyborczej w wyborach samorządowych. Na korytarzach sejmowych prominentni posłowie partii rządzącej, na czele z szefem jej klubu, potwierdzają istnienie tego typu prac. Wypowiedzi prezesa PiS na kongresie w Przysusze również zawierały takie wątki i postulaty – nawet jeśli później już się nie powtórzyły i w sprawie wcześniej podnoszonych kwestii trudno dostrzec konsekwencję. Część z tych rozwiązań, które pojawiają się na kuluarowej giełdzie, jest względnie jednoznaczna, a część dość enigmatyczna. Jak pokazują doświadczenia reformy sądownictwa, przygotowywanie projektów w takim trybie rodzi same problemy. Jeśli jednak partia rządząca nie chce się uczyć na swoich błędach, to można spróbować zrobić za nią krótki przegląd tych propozycji, które krążą po kuluarach– zanim jeszcze przybiorą one formę projektów.
Komu to służy?
Stałym elementem wszystkich ordynacyjnych rozważań jest pytanie o motyw. Te zaś są możliwe trzy: interesy, idee i instytucje. Wiadomo, że systemy wyborcze mogą nagradzać jednych i karać drugich. Stąd nie ma wątpliwości, że jako pierwsze przychodzą do głowy interesy ugrupowania – i to nie te najbardziej długoterminowe. Polityków kuszą ordynacyjne triki, żeby nie powiedzieć: geszefty.
Czasami motywacje kończą się właśnie na tym, choć warto pamiętać, że często jako ich uzasadnienie pojawiają się idee. Idee, które w sprawie systemów wyborczych mają też swoich żarliwych wyznawców, niekoniecznie kierujących się tu doraźnymi korzyściami. Takim przykładem są zagorzali zwolennicy JOW, którzy w ich obronie potrafią podnosić sprzeczne ze sobą argumenty, traktując je jako panaceum na wszelkie choroby władzy i lekceważąc stwarzane przez nie problemy.
Najrzadsza, choć najpotrzebniejsza motywacja to troska o samą instytucję wyborów – o to, żeby szranki, w których stają politycy, motywowały ich do większego wysiłku i uczciwszych sposobów rywalizacji. By starannie układać cegły interesów i ideową zaprawą wznosić gmach dobra wspólnego. Niewątpliwie uwzględnienie interesów jest potrzebne, gdyż trudno sobie wyobrazić ugrupowanie, które w imię ogólnych idei czy dobra instytucji, wprowadza rozwiązanie, które zmniejsza jego stan posiadania.
Od strony prawno-systemowej najbardziej jednoznaczne i proste rozwiązania to likwidacja drugiej tury w wyborach gminnych włodarzy. Władzę sprawuje ten, kto w dniu wyborów uzyskuje najwięcej głosów i zdobywa urząd niezależnie od tego, czy jego poparcie sięga 80 czy 20 proc. Takie rozstrzygnięcie jest znane w Polsce z wyborów senackich oraz rad gmin. Na pewno oznaczałoby zmniejszenie kosztów organizacyjnych. Jednocześnie obecne rozwiązanie jest powieleniem wyborów prezydenckich i ma głębokie zakorzenienie w wyobrażeniach o tym, że rządzący powinien mieć poparcie większości. Nawet jeśli praktyka pokazuje, że połowa głosów w drugiej turze, w związku ze spadkiem frekwencji, byłaby równoznaczna ze zdobyciem 40 proc. w pierwszej turze.