Ubezpieczyciele nie chcą zastępować NFZ i ZUS w leczeniu, rehabilitacji i wypłacie świadczeń dla poszkodowanych w wypadkach komunikacyjnych. Liczą, że wystarczy im pomoc publicznej służby zdrowia. A szpitale leczą, nie żądając od ubezpieczycieli zwrotu poniesionych kosztów, bo nie mają do tego prawa.
Kilka lat temu wprowadzono na krótko ryczałtową opłatę na rzecz NFZ, która miała rekompensować jego wydatki, ale po licznych protestach, wycofano się z niej. Obecnie tylko ofiara wypadku ma prawo wysuwać roszczenia w stosunku do ubezpieczyciela, ale z reguły, dopóki ma zapewnioną bezpłatną opiekę, dopóty nie protestuje.
W ocenie Janusza Cymera z Kancelarii Prawnej Kurier, to błąd, bo w ten sposób fundusz wykłada miliony złotych na leczenie, które powinno leżeć w gestii ubezpieczycieli. W ubiegłym roku ofiarami wypadków drogowych zostało 43,5 tys. osób, średnio na ich leczenie NFZ wydał 1,6 tys. zł. W sumie więc pochłonęło ono blisko 70 mln zł.
Niech płaci NFZ
Problem pojawia się, gdy NFZ odmawia sfinansowania np. drogiej protezy nogi za 400 tys. zł albo proponuje, że zrekonstruuje bark, ale w 2032 roku. – Dopiero wtedy ofiary przychodzą do nas, abyśmy pomogli im wyegzekwować pieniądze od towarzystw – wyjaśnia Cymer. – Co i tak z reguły odbywa się na drodze sądowej, bo firmy ociągają się z wypłatami.
Bartłomiej Krupa z kancelarii Votum zwraca uwagę, że bardzo często ubezpieczyciele odmawiają pokrycia kosztów leczenia czy rehabilitacji, wskazując, że poszkodowany powinien korzystać z leczenia finansowanego publicznie. – Sęk w tym, że czas oczekiwania w ramach NFZ może zniweczyć sens przeprowadzania zabiegów – zaznacza.