Na strajkach, które z przerwami trwają od lutego, Air France straciły już 300 mln euro i tracą dalej, bo samo odejście prezesa Jean-Marca Janaillaca związkowców narodowego przewoźnika Francji nie satysfakcjonuje. Kolejne protesty, które poskutkują odwołaniem lub opóźnieniem rejsów związkowcy Air France zapowiadają na 7 i 8 maja. I odrzucają całkowicie zaproponowane nowe warunki płacowe, nazywane „paktem dla wzrostu": 7 procent podwyżki w ciągu najbliższych 4 lat, w tym 2 procent w 2018 roku. Z zastrzeżeniem, że te ustalenia zostaną zrewidowane jeśli zysk Air France będzie mniejszy niż 200 mln euro, ale i możliwa byłaby korekta w górę, gdyby na przykład wzrosła inflacja. Z tego powodu na najbliższym posiedzeniu rady nadzorczej zaplanowanym na 9 maja Janaillac złoży rezygnację. Jego miejsce zajmie dyrektor generalny Franck Terner. I nie będzie miał łatwego życia, bo strajkujący, a przede wszystkim związek pilotów SNPL chce wyraźnie większych podwyżek, tylko w 2018 miałyby one wynieść 5 procent. Motywują to brakiem podwyżek w ostatnich latach.
Air France może być jak Alitalia
Jean-Marc Janaillac zastąpił na tym stanowisku Alexandre'a de Juniaca, który ustąpił pod naciskiem lewicowego związku CGT, a teraz jest dyrektorem generalnym IATA. Janaillac został prezesem Air France w 2016 roku i twardo zaczął wprowadzać w Air France wspólnie z siostrzanym KLM program „Trust together", mający zwiększyć konkurencyjność obu przewoźników. W ramach tego programu powstała niskokosztowa linia lotnicza Joon (przeciwko temu protestowali piloci i personel pokładowy), a Air France stworzył joint venture z Virgin Atlantic i Deltą Airlines oraz podpisał umowy partnerskie z China Easter, indyjską Jet Airways i Vietnam Airlines - liniami partnerskimi z sojuszu Sky Team. Mimo tego wyniki finansowe przewoźnika pogarszały się - strata za I kwartał 2018 roku wyniosła 118 mln euro (33 mln euro w roku 2017).
Protest Air France jest fatalnie odbierany na rynku i to nie tylko przez pasażerów. Zdaniem ekspertów francuskiemu przewoźnikowi, w którym wyraźnie zaczęli rządzić związkowcy, grozi teraz los Alitalii. Włoskie związki także odrzuciły program ratunkowy, teraz linia ma być sprzedana i jest warta, tyle co jej logo. Ofertę na kupno włoskiego przewoźnika złożyły Lufthansa i easyJet. O Air France mówi się, że mogłaby je kupić IAG, grupa w której liderami są Iberia i British Airways.
Związkowcy chcieliby także zarządzać w LOT. Tak jak jest to w Air France, nie zgadzają się na oferowane warunki finansowe i żądają odejścia prezesa Rafała Milczarskiego. Nagle na czoło prostrajkowej koalicji związkowej składającej się ze związkowców pracowników pokładowych i pilotów wysunęło się Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych, które w liście do premiera oprócz znanych już żądań wyższych zarobków i zmian w formach zatrudniania, otwarcie domaga się dymisji prezesa.
Piotr Szumlewicz, szef mazowieckich struktur OPZZ, dorzuca jeszcze zarzut „nielegalnych działań firmy, które są groźne dla pracowników i pasażerów" i chce w spółce kontroli prokuratury i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. — Pismo przewodniczącego Szumlewicza pełne jest przekłamań i nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Usilne próby destabilizowania sytuacji w Locie powodują kolejne szkody wizerunkowe i w konsekwencji szkodzą firmie, jej pracownikom i współpracownikom — kontruje rzecznik linii Adrian Kubicki. — Kwestie zatrudniania i warunki pracy pilotów i stewardów i stewardes były wielokrotnie sprawdzane przez państwowe organy, między innymi przez Państwową Inspekcję Pracy i wykazały, że LOT działa zgodnie z prawem — dodaje rzecznik.