W kolejnych latach szybki rozwój zostanie utrzymany? Powtórzycie 29 proc.?
Bałbym się utrzymywać takie tempo co roku. To by prowadziło do ogromnej dynamiki wzrostu naszej firmy. Nie wiem jak organizacyjnie byśmy wytrzymali tego typu tempo. Na ten wzrost byliśmy przygotowani i on był planowany. Nie oczekuję, że koniunktura na polskim i zagranicznych rynkach będzie nadal tak dobra, jak w ciągu ostatnich 3 lat. Spodziewam się lekkiego zwolnienia i ustabilizowania, co widać po tym jak zniknął Thomas Cook, największy gracz na rynku brytyjskim. Obecni tam duzi gracze (Ryanair, EasyJet) nie zwiększyli oferty, tylko podnieśli ceny na swoje produkty.
W Polsce też podniosą ceny?
Wzrost cen jest nieunikniony. Wzrost kosztów dostawców usług i załogi będzie wymuszał korekty cenowe. Chodzi o wzrosty na poziomie kilku-kilkunastu złotych na fotel.
Utrzymacie dwucyfrowy poziom wzrostu przychodów?
Staramy się. Dla nas istotne jest utrzymywać rentowność.
Ile w tej chwili wynosi? Zmieniły się przepisy, więc nasz EBITDA wzrósł ponad 300 proc., ale to sztuczny wynik wynikający z zapisów księgowych. Marże i wynik na działalności operacyjnej będziemy starali się utrzymać.
Co się wydarzy w najbliższym czasie w firmie?
Chcielibyśmy, żeby MAXy wróciły. To zależy od tego, kiedy FAA zatwierdzi samoloty do pracy w Stanach Zjednoczonych. Potem kolej na europejski organ, który będzie musiał dopuścić samoloty do operacji. Pewnie ten proces chwilę zajmie, ale chcielibyśmy MAXy widzieć jak najszybciej w naszej flocie.
Szykujecie nowe kierunki lotów?
Trudno nam jest wiele wymyślić. Jako Enter Air operujemy na ponad 240 trasach. Kierunków, do których latamy jest ponad 160 i wyczerpujemy portfel destynacji, gdzie ludzie chcą podróżować. Możemy próbować szukać wynalazków, ale muszą się na to znaleźć chętni pasażerowie.
Jak firma ma wyglądać za 5 lat? LOT-u chyba nie dogonicie.
LOT będzie trudno dogonić, to nie jest naszym celem. Działamy w zupełnie innych segmentach rynku. Nasz model biznesowy jest inny. Położenie geograficzne Polski nie da nam szansy tak istotnego zwiększenia ruchu, przy flocie, którą dysponujemy. Nasza flota to połowa tego, czym lata LOT, a przewozy to 30 proc. W biznesplanie zakładaliśmy, że w 3-4 roku działalności będziemy dysponowali flotą 5 samolotów. W drugim roku mieliśmy już 8. Dostosowaliśmy się do rozwoju rynku. Będziemy hołdowali zasadzie biznesowej, która pozwala nam być rentowną firmą. Będziemy się rozwijali tak szybko, jak rynek. W żaden sposób nie będzie hurraoptymizmu, powiększania floty o 50-100 proc. i szukania popytu. Jak się kreuje popyt ceną, to trudno o trwałą rentowność.
Będziecie dywersyfikować model biznesowy?
Będziemy zwiększali ilość foteli dostępnych dla pasażerów indywidualnych, którzy chcą lecieć sami w kierunkach wakacyjnych, a nie z biurem podróży. Jestem przekonany, że liczba destynacji, które z Polski mogłyby być oferowane na zasadzie połączeń regularnych jest wyczerpana. Patrząc na rozwój przewoźników niskokosztowych czy największego przewoźnika w Polsce, to polegają na zwiększaniu pojemności samolotów na danych trasach.
Czyli nie będzie żadnych regularnych połączeń?
Nie sądzę, żeby to było dobre.
A przejęcie innego gracza wchodzi w grę?
To uczyniliśmy na początku roku inwestując w 49 proc. udziałów w szwajcarskiej linii lotniczej, która była ofiarą wydarzeń w Europie. Spółka matka Germania Deutschland zbankrutowała, a szwajcarska firma przetrwała i my. zainwestowaliśmy w tę firmę, która teraz nazywa się Chair Airlines.
To był dobry ruch?
Tak, bo weszliśmy na stabilny, bardzo rozwinięty rynek. Jest to bardzo przewidywalna linia lotnicza.
Może zachęci was to do kolejnych takich ruchów.
Na razie musimy zrobić odpowiednią restrukturyzację. Wtedy będziemy mieli dobrą praktykę i zachętę do podobnych ruchów.