Dyrektorze, zdenerwował pan ikonę. „Jeszcze dwa sezony temu bym się wkurzył i podpalił. My punkowcy walimy takie kompromisy. Poszedłbym do kibla i napisał obraźliwe hasło pod adresem zarządu, a następnie opuściłbym bez słowa wyjaśnienia miejsce pracy” – zaryczał z bólu zwierz ekranu na łamach „Dziennika”. Ale zaraz dodał, że jak człowiek wraca z Jamajki, to „niedziela może być i we wtorek, a lewatywę z mózgu można robić ludziom każdego dnia”. Na Jamajce musiało być naprawdę ostro, skoro po powrocie Wojewódzkiemu wszystko kojarzy się z wydalaniem. Przyczyna może leżeć także w spadku oglądalności jego programu. „Ja mam bardzo niskie poczucie jakości co do wartości polskiego widza – broni się showman. – Gust mamy przaśny i discopolowy. Show-biznes u nas jest jak na wsi wesele”. Więc może by tak do polityki? „Bardzo pomagałem Tuskowi, bo pomagałem najsilniejszemu przeciwko jądru ciemności i smudze cienia, którą zawlekli nad tym krajem smutni panowie z PiS. To była walka o sumienia i jaja młodych ludzi. Mam w tym swój wkład, że PiS nie rządzi. Jak wrócą, to mi odpłacą, robiąc z moim tyłkiem to samo, co Ziobro z laptopem”. Chciałaby dusza do raju, ale za poprzedniego rządu, niestety, PiS z kulawą nogą się Wojewódzkim nie interesował, choć ten bez przerwy trąbił, że zaraz go zgarną. Teraz informuje, że odejdzie „jak James Dean – szybko i efektownie” oraz że chciał być „jak Sex Pistols – zadymić, nadymić i się wycofać”, bo woli „się spalić, niż kopcić”. Wola wolą, ale wiadomo, że ze wstydu się ten człowiek na pewno nie spali. A kopci się mocno, bo takiego knota jak jego program, to ze świecą szukać.