Twórcy „Epoki lodowcowej” pomysłowo wykorzystali schemat kina drogi. W pierwszym filmie samotny i zgorzkniały mamut Manfred, gamoniowaty i sepleniący leniwiec Sid, a także szablozębny tygrys Diego musieli zaopiekować się porzuconym dzieckiem, uciekając przed nadciągającym mrozem. W drugiej odsłonie też ruszają w drogę, ale tym razem w obawie przed topniejącym śniegiem, co wieszczy koniec epoki lodowcowej.
Manfred – dla przyjaciół Maniek – chciałby w końcu porzucić kawalerski stan i założyć rodzinę. Dawno jednak nie spotkał innego mamuta. Zaczyna się obawiać, że może być ostatnim przedstawicielem gatunku. Wreszcie pewnego dnia poznaje mamucicę Elę, ale szanse na związek są marne. Maniek i Ela nie przypadają sobie do gustu. A na dodatek ona uważa się za... oposa.
Grono bohaterów zostało powiększone nie tylko o Elę, ale także sympatyczny tandem nadpobudliwych oposów – Zdzicha i Edka. To im druga część „Epoki lodowcowej” zawdzięcza kilka niezłych komediowych numerów.
Jednak powodzenie filmowi zapewniły przede wszystkim perypetie Wiewióra uganiającego się za orzeszkiem. Gryzoń zaciekle próbuje rozbić jego skorupkę, co znowu prowadzi do kuriozalnych katastrof i absurdalnych gagów. W jednej ze scen ucieka nawet przed watahą wygłodniałych piranii, demonstrując przy tym ciosy i kopnięcia, których nie powstydziłby się mistrz wschodnich sztuk walki.
Kilka chwil z Wiewiórem stanowi świetne połączenie slapstiku rodem z kina niemego i purnonsensowego żartu. Realizatorzy drugiej części zajęli się gryzoniem pieczołowicie. „Zmieniliśmy mu ogon. W pierwszej »Epoce...« wyglądał jak wielki balon, teraz prezentuje się bardziej realistycznie, przypomina bowiem ogon wiewiórki” – mówił Eric Mauer odpowiedzialny za animowanie futer i piór zwierząt. „Sierść Wiewióra faluje, jego nosek drży, przez co wyda się widzom jak żywy. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że istnieje wyłącznie w pamięci komputera” – dodawał Chris Meledandri, producent wykonawczy filmu.