O wszystko. Okazało się, że znają mnie nie tylko z filmu „Nie lubię poniedziałku” czy jako wykonawcę piosenki „Bogdan, Bogdan trzymaj się”. Byłem zaskoczony, jak wiele wiedzieli. Nawet to, że jako młodzieniec chciałem grać na saksofonie, by się paniom podobać, a że były to czasy, w których ów instrument uważany był za wroga socjalizmu, uczyłem się na oboju. Nie dziwiło ich, że lubią mnie geje – widzieli mnie nie tylko w show Szymona Majewskiego, ale i w „Motylem jestem, czyli romans czterdziestolatka”, gdzie nieźle zgrywaliśmy się z Wojtkiem Pszoniakiem. Ich uznanie traktuję jako miły komplement za dobrze wykonaną pracę, bo jak wiadomo – trzy najtrudniejsze do zagrania role to: gej, pijak i chłop. Istotne, żeby nie udawać, tylko być nimi, po prostu. Tego nauczyli mnie najlepsi.
[b]Nie każdy mógł być pupilem Ludwika Sempolińskiego...[/b]
Owszem, byłem pieszczochem losu. Tylko że nocami chodziłem po akademiku Dziekanka i ćwiczyłem, by uzasadnić swoją obecność w szkole teatralnej. Ja, chłopak z prowincji, obcowałem przecież z takimi znakomitościami jak właśnie profesor Sempoliński czy Kazimierz Rudzki. Pierwszy uczył stylu, elegancji, dobrych manier, które dziś znane są większości ludzi już tylko z literatury. Drugi, prawdziwa potęga intelektu, był mistrzem skrótu scenicznego. Był jeszcze Aleksander Bardini, pozornie okrutny, bo bardzo wymagający. To właśnie on mi wyreżyserował balladę „Bal na Gnojnej”. Wszyscy studenci mogli korzystać z tej wspaniałej edukacji, ale nie wszystkim się chciało. Wielu już na pierwszym roku myślało o zagraniu Hamleta na Broadwayu, a nie pokornym układaniu małych scenek. Już po II roku studiów miałem propozycję, by grać w teatrze, ale Stanisława Perzanowska ostrzegła: „Stop, za mało umiesz”. Wiedziała, co mówi.
[b]Może świat zmienił się na tyle, że dziś szkoła teatralna nie jest potrzebna, by zostać aktorem?[/b]
Proszę nie mówić takich rzeczy. Nawet jeśli ma się talent, to dopiero fundament, na którym można budować. W czasie studiów opiekunką mojego roku była wspomniana Stanisława Perzanowska, która wychowała Juliusza Osterwę i Stefana Jaracza, a Julian Tuwim nic bez niej nie napisał. Jej asystentką była Zofia Mrozowska. U Władysława Zawistowskiego asystentem był Mariusz Dmochowski, a u prof. Kazimierza Rudzkiego – Mieczysław Czechowicz. Jak się ma takich nauczycieli, trzeba być strasznym nieukiem, żeby nic nie skorzystać. Wystarczyło słuchać, co mówią. Dziś też młodych uczy się w szkole szlachetnie – od Szekspira po Strindberga. Tyle że, gdy kończą studia, szybko i boleśnie lądują na ziemi. Wiedzą, że jak nie załapią się do serialu, pies z kulawą nogą nie będzie wiedział o ich istnieniu. Pewnie dlatego często błądzą.
[b]Pan też nie był aniołem...[/b]