Tych ostatnich pewnie jest najwięcej, skoro bokser grzecznie ćwiczy w TVN figurę za figurą. I dobrze, taka kara powinna spotkać każdego, kto rozwiał nasze nadzieje. Niech teraz tańczy, jak mu zagrają Wodecki ze Skrzynecką. Już dziś wzywam do bojkotu TVN, jeśli któregoś dnia po pląsach na parkiecie Endrju zacznie robić karierę celebryty.
Wyobrażacie sobie państwo np. festiwal w Gdyni, gdy uroczystą galę prowadzą Torbicka z Gołotą? Najtrudniejszy pierwszy krok, później już z górki. Przykładem niech będą jurorzy „Mam talent”, mistrzowie świata w nierobieniu niczego. Agnieszka Chylińska nic nie robi, tylko bluzga albo ociera łzy, co – nie wiedzieć czemu – daje efekt bluzgająco-łzawy.
Małgorzata Foremniak też niczego nie musi, bo jedyne, czego się od niej wymaga, to usta w dzióbek. Najwięcej do roboty ma oczywiście Kuba Wojewódzki, bo i pośmiać się trzeba z własnego dowcipu, i rzucić czasem perełkę przed wieprze. „Przepis na miłość francuską już sobie zanotowałem” – żartował po występie dwóch akrobatów. Gorzej, gdy inny uczestnik ogłasza na scenie, że będzie... jadł bigosik na czas. Nikt mu nie przerywa, Foremniak ma torsje, Chylińska nie chce na to patrzeć, a Wojewódzki prawie mdleje.
Ale bohaterką pierwszego odcinka nowej edycji „Mam talent” zostaje 43-letnia nauczycielka, która chwali się, że wylali ją z pracy. Wygląda, jakby 20 lat temu uciekła z festiwalu w Jarocinie, śpiewa jednak piosenkę rodem z discopolo. Refren brzmi: „Aj nid ju bejbe, aj nid ju bejbe, aj nid ju bejbe, mam nadzieję, że nie zejdę”. Gdyby któreś z dzieci przed telewizorami, a w sobotni wieczór bywa ich tam trochę, miało wątpliwości, czy pani nauczycielce chodzi o zejście z estrady, czy o zgon podczas miłosnego aktu, Wojewódzki z Foremniak odgrywają scenę kopulacji. Faceta gra, rzecz jasna, aktorka. W odpowiedzi na kolejny atak szału radości u Chylińskiej pani nauczycielka wyśpiewuje zwrotkę o... lizaniu paszek. Wojewódzki krzyczy w ekstazie „Chcę być tym, który liże te paszki!”.
A jak się to święto seksu i biznesu skończyło? Pięknie zaśpiewał niewidomy mężczyzna, w glorii schodzi ze sceny, gdzie czają się już prowadzący Szymon Hołownia i Marcin Prokop. „Do zobaczenia” – mówi do niewidomego Hołownia. „Widzimy się w Warszawie” – dopowie Prokop. Najgorsze, że nie mam żadnej pewności, czy mistrzom konferansjerki wyszło tylko tak niefortunnie, czy może ktoś im to podsunął jako fajny dowcip. Skoro Michał Ogórek żartował w telewizji z białaczki faceta Dody, to ze ślepoty chyba też już można?