Julię Kijowską znamy z filmów Smarzowskiego. Ale w „Tramwaju zwanym pożądaniem" Tennesse Williamsa w fenomenalnym przekładzie Jacka Poniedziałka trzeba ją zobaczyć, bo to najważniejszy debiut teatralny od czasu Krystyny Jandy.
Bogusław Linda wyreżyserował świetny, psychologiczny spektakl z krwistymi postaciami. Wyczarował przedmieścia Nowego Orleanu, każdą scenę pointuje mroczny blues, ale to, że nieszczęśliwcom wiatr zawsze wieje w oczy – najpiękniej i najboleśniej zagrała właśnie Julia Kijowska.
Jej Blanche: w koku, w sukience ciasno oblewającej smukłe ciało, na wysokich obcasach, przypomina Amy Winehouse – dziką, fascynującą, ale i fatalnie rozdartą. Wlecze za sobą walizkę, która jest jak puszka Pandory. Zamknięte w niej listy męża-samobójcy i dokumenty o utracie rodzinnej posiadłości przypominać będą o niezrealizowanych marzeniach i eskalować frustrację.
Blanche szuka gościnnego kąta u siostry Stelli (Paulina Gałązka), ale z balkonu leją jej na głowę pomyje. Żeby dociągnąć do końca każdego dnia, musi podgrzewać resztki złudzeń alkoholem, co pozwala też znieść szwagra Stanleya Kowalskiego (Tomasz Schuchardt).