Ponad pół wieku temu grał w „Tragicznych przypadkach doktora Fausta" Marlowe'a u Jerzego Grotowskiego. Teraz zmierzył się z mitem faustowskim w wersji Hectora Berlioza. Anonsowany przez bydgoską Operę Novą jako nestor polskiej reżyserii, stworzył tu spektakl tak nowoczesny, że może mu pozazdrościć reżyserska młodzież.
Trzeba mieć jednak lata doświadczeń, by wiedzieć, że wielkość osiąga się prostymi środkami. Trzeba się pozbyć młodzieńczej buty, nabrać pokory wobec dzieła i wiedzieć, jak uruchomić własną wyobraźnię nie po to, by oszołomić widza pomysłami, lecz by przekazać coś ważnego.
„Potępienie Fausta" Macieja Prusa jest spektaklem skromnym, wręcz ascetycznym: dwie półkoliste wielkie ściany w stalowym kolorze (Arkadiusz Chrustowski) ze szczeliną między nimi, mrok i wspaniała gra świateł (Maciej Igielski). Kostiumy Jagny Janickiej sytuują akcję poza konkretnym czasem, ale blisko współczesności. Do tego precyzyjny ruch sceniczny i nowoczesna choreografia Jacka Przybyłowicza.
Pokazując przypadki Fausta opisane muzyką przez Berlioza, łatwo popaść w operowy banał. Studenci bawią się w gospodzie, tańczą wieśniacy, żołnierze maszerują w takt przebojowego marsza Rakoczego, a Faust uwodzi Małgorzatę w małym domku – dziś w wersji śpiewanej może się to stać kiczem. U Prusa tymczasem każdy obraz ma siłę metafory. Wystarczy, że uruchomi sceniczną zapadnię, puści dymy oświetlone czerwonym światłem i tworzy wyrazisty obraz piekła.
Faust nie jest tu diabelsko odmłodzonym starcem. Macieja Prusa nie interesują kategorie starości i młodości, pokazuje człowieka wewnętrznie wypalonego, który szuka podniet, by znów zainteresować się światem. Dlatego jego inscenizacja jest tak współczesna.