Dwie romansujące ze sobą pary – znudzeni weterani pożycia małżeńskiego Lulu i Tolo wraz z nieopierzoną Muszką i Witusiem – palą marihuanę do rytmu jazzujących wokaliz w stylu Boba McFerrina. Gdy pod wpływem gandzi rzucają się w wir miłosnej awantury, z nadscenia wysuwa się gigantyczna szyja z czerwonym dziobem. Łabędziobocian na haju.
Scenografia Łukasza Błażejewskiego mocno odkształca rzeczywistość. Ściany salonu nie trzymają ani pionu, ani poziomu – wytapetowane motylami i roślinnymi motywami z wyeksponowanym centralnie obrazem przypominającym malarstwo „Celnika” Henriego Rousseau. Takie same wzory jak tapety mają godowe kostiumy obu par. Łatwo pojąć: oglądamy bestiarium, już nie ludzkich, lecz zwierzęcych żądz. Rytuał małżeńskiej zdrady, stary jak świat.
A i sztuka Zapolskiej nienowa – zdaje się sugerować scenograf, który przybrudził tapety. Niestety, równie staroświecko wypada gra aktorów. Widać, że reżyserka starała się zrobić użytek z akademickiej maniery zespołu Ateneum i chciała ją wpisać w ironiczne odczytanie utworu.
Dotyczy to zwłaszcza Krzysztofa Tyńca (Tolo), który od lat serwuje ten sam zestaw min, póz i brzmień. Ale nawet miłosna egzaltacja Muszki w wykonaniu młodej Anny Gorajskiej trąci myszką.
Najlepsza jest adaptacja. Zapolska nie ucierpiała po tym jak trzyaktowa sztuka została pozbawiona Lokaja nr 1, 2 i 3 i skrócona do jednej godziny. Kiedy Muszka chce umierać z miłości do Tola, ten zaś martwi się katarem – robi się śmiesznie i strasznie zarazem. Szalona miłość czy przywiązanie – kalkulują Wituś (Wojciech Brzeziński) i Lulu (Halina Łabonarska). A w tle ryczą woły trafione przez piorun. Skrzeczy wiejska codzienność.