Po sobotniej premierze Michał Znaniecki zarzekał się, że nieprędko znów zajmie się reżyserią, a skupi na kierowaniu teatrem. Spraw jest wiele, ale już widać, że w poznańskiej operze, która popadała w artystyczną stagnację, pojawił się nowy duch.
"Ernani" Verdiego powstał w koprodukcji z Bilbao i Tel Awiwem. Wydaje się, że w operowym świecie są to miasta dość egzotyczne, ale ze względu na swój profil repertuarowy i zestaw solistów, oba ich teatry mogłyby być wzorem dla naszych.
Inscenizacja będzie zatem krążyć między Polską, Hiszpanią i Izraelem, co pewien czas wracając na scenę Teatru Wielkiego. Poznań chce też zerwać z powszechnym u nas procederem, kiedy to udział gwiazd ze świata dodaje blasku przedstawieniom dla premierowej publiczności, a potem zwykły widz dostaje znacznie gorszy produkt.
Kto wystąpi w przyszłości – zobaczymy, premiera miała wyrównany poziom. "Ernani" to niby łatwa do wystawienia opera. Są w niej tylko cztery duże role, ale każdy z solistów musi czuć styl Verdiego. Jest w nim wokalny kunszt belcanta, ale popisowe arie wtapiają się już w większe sceny. To zapowiedź, że w następnych utworach od słowiczych treli ważniejsza dla Verdiego stanie się dramaturgia akcji i psychologia postaci.
Barbara Kubiak (Elwira) oraz Emmanuel de Villarosa, Luca Salsi i Marco Vinco dobrze o tym wiedzą. Można dyskutować nad świeżością czy urodą ich głosów, ale potrafią wydobyć z muzy-ki odpowiednie emocje. Emmanuel de Villarosa (Ernani) oraz Marco Vinco (stary Silva) mają zaś umiejętność płynnego prowadzenia frazy, więc satysfakcja dla uszu gwarantowana. Dla oczu są z kolei efektowne kostiumy Kornelii Piskorek i pomysł scenograficzny Luigiego Scoglio, by większość zdarzeń rozegrać na podłodze będącej starym witrażem. W zależności od oświetlenia dodaje ona klimatu i znaczeń kolejnym scenom.