W "I Apologise" Cooper i Vienne uzmysławiają nie dającą się chwilami pojąć iluzję, w jakiej żyją młodzi. To multimedialna magma. A ponieważ pochłania coraz większe obszary życia, nie potrafią ocenić, co jest prawdą, a co pozorem. Wcielając się w awatary, śniąc, że są gwiazdami, stanowią idealny cel dla seksualnych maniaków. Ale są też tacy, którzy wybrali ostry seks i dragi z premedytacją. Samookaleczenie stanowi pierwszy krok do samobójstwa. Cooper i Vienne, podobnie jak Dostojewski, pokazują, że dla człowieka skazanego na okrucieństwo świata, którego nie da się pojąć, bywa ono jedynym aktem wolności.
Pipo Delbono wyrasta na świętego współczesnego teatru. Gdy chorował na AIDS wyzwolił się z obsesji śmierci, czyniąc dobro. Nie użala się nad swoim wykluczeniem, tylko przełamuje alienację innych: w poetyckich widowiskach integruje ludzi upośledzonych z profesjonalnymi aktorami.
Głównym bohaterem "After the Battle" jest Bobo, który spędził 50 lat w szpitalu psychiatrycznym. Na scenie wraz ze swoimi niedołężnymi kolegami współtworzy kompanię przypominającą rodzajowością typów zespół Tadeusza Kantora.
Delbono wyreżyserował spektakl o tym, jak nie mógł wystawić opery zamówionej przez teatr w Katanii na150-lecie zjednoczenia Włoch, ponieważ kultury dotknęły budżetowe cięcia. Zamiast rozpaczać, że najpierw odebrano mu chór, apotem orkiestrę – śmieje się z idiotyzmu administracji Berlusconiego. A to, na co nie dała mu pieniędzy, wyczarował, używając nieograniczonej wyobraźni, muzyki i aktorów.
W metaforycznej przestrzeni celi odgrywa fragmenty "Procesu" o tym, jak państwo i biurokracja chcą nas stłamsić. Przypomina słowa Passoliniego, że nowe media i reklama stworzyły totalitaryzm nowego typu. Przeciwstawia im pełne naiwności, wzruszające sceny Festiwalu Poezji urządzonego przez wójta malutkiego Marano, który lepiej od rządu wie, że kultura wnosi dożycia światło i daje nadzieję. Monumentalny, niemal patriotyczny charakter mają sceny z oper Verdiego. Bobo powiewa wtedy dumnie włoską flagą.
Delbono rozlicza się też z własną seksualnością. Wykorzystując domowe filmy, pokazuje ukochaną mamę – jak przygotowuje mu pierożki i domaga się wesołych spektakli z chrześcijańskim przesłaniem. Grozi, że inaczej nie przyjdzie do jego teatru. Pipo nie wierzy w Boga, ale parodiując nie bez szyderstwa swoje dawne erotyczne doznania, krzyczy, że człowiek nie może się zamienić w seksualne zwierzę. Ważniejsze od orgazmu jest dawanie dobra i nadziei.