Rzeczpospolita: Emmanuel Macron to najwybitniejszy przywódca Europy, powołany do odbudowy wielkości Francji i uratowania Unii czy raczej polityk z przypadku, który jak wielu innych jedynie wykorzystał upadek dawnego układu władzy?
Laurent Bigorgne, dyrektor prestiżowego Instytutu Montaigne'a, współautor programu wyborczego prezydenta: Jedno i drugie. Politykiem został dopiero na przełomie 2014–2015 roku, gdy François Hollande mianował go ministrem finansów. Ale wówczas potrafił bardzo szybko wykorzystać zupełnie wyjątkowe okoliczności, gdy z jednej strony załamywał się układ polityczny powstały po przejęciu władzy przez Hollande'a w 2012 r., a z drugiej strony tonęła prawica, której kandydat François Fillon, choć umoczony w afery korupcyjne, uparł się, że nie zrezygnuje z walki o prezydenturę. Podjął ogromne ryzyko i zgarnął wielką nagrodę.
Bez Macrona Francja wpadłaby w objęcia populistów, jak Wielka Brytania i Ameryka?
To nie jest wyłączna zasługa Macrona. Francja przeszła przez horror nazistowskiej okupacji, której nie zaznali ani Amerykanie, ani Brytyjczycy. Populizm przybrał zaś we Francji głównie twarz Frontu Narodowego, zachował pewne, nawet jeśli marginalne, powiązania z nazizmem Hitlera i znacznie silniejsze z Francją Petaine'a. To odwiodło wielu Francuzów od głosowania na Marine Le Pen, tym bardziej że tradycyjnie najczęściej do urn idą u nas osoby starsze, które same przeżyły okupację lub pamiętają o niej z opowieści rodzinnych. Ale ci wyborcy będą oczywiście znikać: mają 70–80 lat.
Hollande odszedł w niesławie, bo przegrał walkę z bezrobociem. Jeśli Macron jej nie wygra, w 2022 r. fala populizmu zaleje Francję?