Boris Johnson znalazł wreszcie godnego siebie przeciwnika. 39-letnia Szkotka na czele Liberalnych Demokratów stoi zaledwie od lipca, ale już radykalnie zmieniła kierunek, w którym rozwija się Wielka Brytania. Najpierw Szkocka Partia Narodowa (SNP), a we wtorek także torysi i wreszcie laburzyści przyłączyli się do jej planu przedterminowych wyborów w tygodniu rozpoczynającym się 9 grudnia.
W parlamencie już we wtorek po południu panowała zresztą atmosfera kampanii wyborczej. I to brutalnej.
„Panie Corbyn, zachowuje się pan jak pana wzór Fidel Castro: democracia – si, elecciones – no" – prowokował lidera laburzystów Johnson.
„Te wybory wreszcie pozwolą pozbyć się rządów konserwatystów, którzy sieją nędzę w kraju, premiera, który ma autorytarne tendencje. Bruksela zgodziła się na odłożenie brexitu do 31 stycznia, premier tę propozycję przyjął. Mamy więc absolutną gwarancję, że nie dojdzie do wyjścia naszego kraju z Unii bez porozumienia. Od dawna mówiliśmy zaś, że to jest nasz podstawowy warunek zgody na przedterminowe wybory" – mówił Jeremy Corbyn, dlaczego ostatecznie poparł wcześniejsze wybory.
Mało kto ma jednak wątpliwości, że to tylko szukanie dobrego wytłumaczenia dla przymusowej sytuacji, w jakiej znaleźli się laburzyści. Suma głosów torysów, liberałów i SNP i tak wystarczyłaby dla przyspieszenia terminu głosowania, pozostawiając wrażenie, że Partia Pracy boi się wyroku urn. Dlatego to strategia Swinson była w tej sprawie decydująca.