Na przykład, wraz z otwieraniem kolejnych laboratoriów, rosną nasze możliwości przeprowadzania testów diagnostycznych na obecność koronawirusa. Obecnie robimy ich już około 1,5 tys. dziennie. To z kolei powoduje, że pojawiają się pytania „dlaczego nie zrobimy jak Korea i nie zaczniemy testować wszystkich?” oraz sugestie, że z epidemią może lepiej byłoby walczyć nie zamykaniem wszystkiego co się da a przesiewowym, masowym testowaniem.
Pomińmy na razie kwestie techniczno-logistyczne, czyli czy w ogóle jesteśmy w stanie masowe testy przeprowadzić i skupmy się na trochę innym, równie problematycznym aspekcie. Test diagnostyczny może mieć dwa wyniki – pozytywny wskazujący na obecność choroby i negatywny w przeciwnym przypadku. Jednak żadne testy nie mają stuprocentowej skuteczności w oddzielaniu zdrowych od chorych. Zdarzają się przypadki, w których u osób chorych test daje wynik negatywny a także przypadki osób zdrowych z dodatnim wynikiem. Dlatego też, ze statystycznego punktu widzenia, testy diagnostyczne mają nie dwa a cztery możliwe wyniki: prawdziwie pozytywny (pozytywny wynik u osoby chorej), prawdziwie negatywny (negatywny wynik u osoby zdrowej), fałszywie pozytywny (pozytywny wynik u osoby zdrowej) oraz fałszywie negatywny (negatywny wynik u osoby chorej). Na podstawie tych wyników oblicza się dwie podstawowe statystyki określające jak skuteczne są testy: wrażliwość, czyli prawdopodobieństwo, że test osoby chorej da wynik pozytywny oraz specyficzność czyli prawdopodobieństwo, że test osoby zdrowej da wynik negatywny.