Korespondencja z Nowego Jorku
– Milion osób się zapisało. Spodziewamy się tłumu, jakiego nikt wcześniej nie miał – mówił z dumą Trump. Obsługujący jego kampanię przygotowali miejsca dla 19 tys. osób w BOK Center w Tulsie i dla kolejnych kilkudziesięciu tysięcy na zewnątrz, przy telebimach. Udało im się zapełnić zaledwie połowę areny. Nie pomogły wysyłane w ostatniej chwili esemesy do wyborców z informacjami, że są jeszcze miejsca. Z powodu braku ludzi odwołano wystąpienia prezydenta i wiceprezydenta planowane przed areną.
W swym przemówieniu Trump atakował demokratów, a przede wszystkim swojego rywala w wyborach Joe Bidena, którego nazwał „beznadziejną marionetką w rękach radykalnej lewicy”. Po raz kolejny zbagatelizował zagrożenie Covid-19, nazywając go „chińskim wirusem” albo „kung flu”. Z dumą stwierdził, że z pomocą Gwardii Narodowej udało mu się „w godzinę rozproszyć protestujących”, oraz oskarżył „niezrównoważony lewicowy motłoch” o bezczeszczenie pomników. – Chcą zdemolować nasze dziedzictwo, by wprowadzić swój nowy reżim – stwierdził. Przez kilkanaście minut tłumaczył też, dlaczego tak ostrożnie schodził z rampy w West Point, co w ubiegłym tygodniu wywołało falę domysłów na temat stanu jego zdrowia. Nie nawiązał jednak do śmierci George’a Floyda ani do masakry czarnoskórych dokonanej przez ich białych sąsiadów w Tulsie w 1921 r.
Ognisko pandemii
Czteromilionowa Oklahoma uniknęła tragedii w pierwszych trzech miesiącach pandemii, ale wiec wyborczy zaplanowano w momencie, gdy w tym i w siedmiu innych stanach rekordy bije dobowa liczba zakażeń koronawirusem. Pod koniec tygodnia dziennie odnotowywano w Oklahomie ponad 400 zakażeń – prawie dwa razy więcej niż w szczytowym momencie pandemii, co podkreślały media, krytykując decyzję o wiecu na kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Wirusa wykryto kilka godzin przed wiecem nawet u sześciu pracowników kampanii Trumpa zaangażowanych w przygotowania do wydarzenia.