Turecka interwencja na północy Iraku staje się coraz bardziej prawdopodobna. Wczoraj w zasadzce zastawionej przez rebeliantów z Kurdyjskiej Partii Robotniczej (PKK) zginęło co najmniej 17 tureckich żołnierzy, a 16 zostało rannych. Premier Tayyip Recep Erdogan zwołał na wieczór kryzysowe posiedzenie rządu i dowództwa armii. – Turcja szanuje integralność terytorialną Iraku, ale jest gotowa zapłacić konieczną cenę, aby chronić swoje prawa, jedność i obywateli – oświadczyła po spotkaniu kancelaria prezydenta.
Natomiast szef rządu oznajmił, że na prośbę amerykańskiej sekretarz stanu Condoleezzy Rice Turcja wstrzyma się na kilka dni z odpowiedzią na atak separatystów.
Niedzielna akcja rebeliantów była jedną z najkrwawszych w ostatnich latach. Krótko po północy grupa ok. 200 separatystów ukrywających się w bazach w północnym Iraku przekroczyła granicę z Turcją i zaatakowała posterunki armii w pobliżu miejscowości Daglica w prowincji Hakkari. Rebelianci twierdzili, że zabili aż 40 tureckich żołnierzy, a ośmiu wzięli do niewoli. Liczby te zostały jednak sprostowane przez Ankarę.
– Jesteśmy bardzo rozgniewani – komentował te wydarzenia Erdogan. – Irak nadal chroni terrorystów i Turcja ma prawo ich wyeliminować – oświadczył z kolei prezydent Abdullah Gül.
Turecka armia szacuje, że w przygranicznych kryjówkach na północy Iraku może się ukrywać do 4 tysięcy kurdyjskich separatystów, którzy tylko w zeszłym miesiącu zabili 40 tureckich żołnierzy.