Wiele rzeczy: niekompetencja obecnej administracji, Katrina, Irak. Ludzie są znacznie bardziej otwarci. Ma to poważne następstwa dla kampanii wyborczych. W wojnie w okopach wydarzenia były dość przewidywalne, a dobrze przygotowane strategie miały duże szanse powodzenia. W wojnie w otwartym polu wszyscy się pogubili. Strategie wszystkich czołowych kandydatów zawiodły. McCain miał najwięcej szczęścia, bo jego strategia posypała się pierwsza, już w lecie. W rezultacie przyjął nową, która w gruncie rzeczy polegała na czekaniu, aż całej reszcie powinie się noga. I okazało się, że miał szczęście. Thompson stracił impet, zanim go nabrał, Giuliani doznał implozji, Huckabee pokonał Romneya w Iowa i tak dalej. Dlatego wydaje się, że to McCain zdobędzie republikańską nominację.Strategia Hillary Clinton była jasna: wygrać w Iowa, wygrać w New Hampshire, bang, bang i po sprawie. Nie udało się – przegrała w Iowa, o mały włos nie przegrała w New Hampshire.
Czy chce pan powiedzieć, że to koniec podziału na Amerykę czerwoną (republikańską) i niebieską (demokratyczną)?
Błędem byłoby zakładanie, że w listopadzie stany czerwone będą głosować na czerwono, a stanu niebieskie na niebiesko i o wszystkim rozstrzygnie kilka stanów niezdecydowanych. Czyli, że oglądać będziemy w zasadzie powtórkę z roku 2000 i 2004. W walce McCain kontra Clinton czy McCain kontra Obama rozkład głosów może wyglądać inaczej niż w pojedynkach Busha z Gore’em czy Kerrym.Myślę, że zobaczymy znaczące przesunięcia elektoratu. Jeśli kandydatem demokratów będzie Clinton, możemy być świadkami dawnej polaryzacji, bo ona wywołuje reakcje powodujące podobne podziały jak te w 2000 czy 2004 roku. Niespełna połowa wyborców ją uwielbia, a niespełna połowa nienawidzi. Z Obamą jest inaczej. Ma większy od Clinton potencjał wzrostu. Ale i większy margines możliwego spadku.
Może na otwartym polu strategia jednoczenia wyborców wokół nadziei ma szanse się sprawdzić?
To bardzo atrakcyjny przekaz. Ludzie chcą go słyszeć, bo mają dosyć podziałów. Obama znakomicie komunikuje ten przekaz, ale utrzymanie go może być bardzo trudne. Clinton i jej ludzie mogą podjąć próbę jego zdeptania. Stojąc przed wyborem: przegrać w pięknym stylu czy wygrać w okropnym, bez wahania wybiorą tę drugą opcję. Obama jest znacznie mniej polaryzującą osobowością. Cztery lata temu Kerry miał w wyraźnej pogardzie wszystkich, którzy go nie popierali, Bush też wysyłał wyraźne sygnały: jeśli nie jesteś z nami, nie lubimy cię. Obama takich sygnałów nie wysyła.
A jego rasa – jakie ma znaczenie?