– Po siedmiu latach rządów prezydenta, który słucha tylko lobbystów, jesteście gotowi na prezydenta, który wniesie wasze głosy, wartości i marzenia do waszego Białego Domu – mówiła w późny wtorkowy wieczór uśmiechnięta senator Clinton tłumowi swych zwolenników.
Ale choć jej słowa i towarzyszący im aplauz mogły sprawiać wrażenie, jakby właśnie przesądziły się losy listopadowych wyborów prezydenckich, to była pierwsza dama wciąż nie może być pewna nawet tego, czy zdobędzie nominację swej partii. W superwtorek, gdy do prawyborów poszli Amerykanie w ponad 20 stanach, udało jej się wygrać w ośmiu, w tym w dwóch największych: Kalifornii i Nowym Jorku. Ale jej rywal Barack Obama zwyciężył w 13.
– Jedno możemy powiedzieć na pewno, nawet przed poznaniem ostatecznych wyników: nadszedł nasz czas. Nasz ruch jest prawdziwym ruchem, w Ameryce nadchodzi czas zmian – mówił w Chicago czarnoskóry senator z Illinois. Ale i Obama, choć z pewnością zadowolony z tego, że udało mu się utrzymać tuż za plecami Clinton, mógł mieć tego wieczoru mieszane uczucia. To prawda, udało mu się rozgromić żonę Billa Clintona w jej rodzinnym Illinois, wygrać minimalnie w Missouri, które tylko raz w historii głosowało na przegranego kandydata, a także pokonać panią senator w przylegającym do Nowego Jorku stanie Connecticut. Ale większość stanów, które zdobył, ma mniejszą liczbę delegatów na konwencję partyjną, która zatwierdza nominację. Nie udało się zwyciężyć w New Jersey, na co bardzo liczył, i w Massachusetts, gdzie miał za sobą rodzinę Kennedych.
51% głosów potrzebnych do nominacji ma już John McCain
U republikanów zadowolony z wyniku może być senator John McCain. Pokonał najgroźniejszego rywala Mitta Romneya na obu wybrzeżach. Dla Romneya, który w kampanię zainwestował kilkadziesiąt milionów dolarów z własnej fortuny, superwtorek okazał się koszmarem. Nie tylko przegrał z McCainem w stanach, w których przeważają umiarkowani wyborcy, ale też poniósł serię dotkliwych porażek z Mikiem Huckabeem w konserwatywnych stanach Południa.