Na stadionie Panathinaikon w Atenach, gdzie w 1896 roku odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie, zgromadziło się wczoraj około 10 tysięcy ludzi. Przez kilka godzin stali w kolejce, by zobaczyć, jak Grek Minos Kyriakou przekazuje Chińczykowi Liu Qi olimpijski ogień. Policja, która otoczyła Akropol i zablokowała wszystkie wejścia na stadion, dokładnie przeszukiwała każdego. Nie wolno było wnieść żadnego transparentu, plakatu ani obiektu, którym mogliby rzucić w tłum. Zakaz wstępu na stadion otrzymali też wszyscy zagraniczni dziennikarze. Oburzeni mówili, że naruszono w ten sposób ich podstawowe prawo do przekazywania informacji. Ale Grecy woleli dmuchać na zimne. Doskonale pamiętali, jak 24 marca kilku zwolenników wolnego Tybetu popsuło im uroczystość zapalenia olimpijskiego znicza, i że transmitowany przez telewizję incydent zobaczył cały świat.
Tym razem na ulicach Aten pojawiło się dwa tysiące policjantów. Na niebie było widać śmigłowce. Gdy przed Akropolem grupa Tybetańczyków, Czechów i Greków zaczęła krzyczeć „Chiny precz z Tybetu” i „Powstrzymać ludobójstwo w Tybecie”, natychmiast została zatrzymana (wcześniej grupa Duńczyków ubrana w pomarańczowe szaty protestowała przed gmachem Greckiego Komitetu Olimpijskiego).
Żaden z szefów dyplomacji państw UE nie wezwał podczas spotkania w Słowenii do bojkotu olimpiady
W ostatniej chwili zmieniono program uroczystości. Ogień, który miał dotrzeć na stadion w niedzielę, był tam już w sobotę, a Grecy kilkakrotnie zmieniali trasę jego podróży przez Ateny. – Dokonaliśmy już trzeciej zmiany – zdradził w pewnym momencie grecki urzędnik. Takich środków ostrożności nie stosowano od olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Wtedy olimpijski płomień po raz pierwszy wyruszył w drogę po świecie.
– Ogień olimpijski jest najlepszym na świecie ambasadorem Grecji. Życzę Chinom sukcesu. Grecja weźmie udział w olimpiadzie, jak nieprzerwanie robi to od 1896 roku – mówił przed uroczystością Minos Kyriakou, szef Greckiego Komitetu Olimpijskiego.