Chińczycy przejęli ogień

Pierwszy raz od 1936 roku Grecy musieli zastosować tak olbrzymie środki bezpieczeństwa podczas przekazywania olimpijskiego ognia

Aktualizacja: 31.03.2008 13:53 Publikacja: 31.03.2008 03:34

Chińczycy przejęli ogień

Foto: AP

Na stadionie Panathinaikon w Atenach, gdzie w 1896 roku odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie, zgromadziło się wczoraj około 10 tysięcy ludzi. Przez kilka godzin stali w kolejce, by zobaczyć, jak Grek Minos Kyriakou przekazuje Chińczykowi Liu Qi olimpijski ogień. Policja, która otoczyła Akropol i zablokowała wszystkie wejścia na stadion, dokładnie przeszukiwała każdego. Nie wolno było wnieść żadnego transparentu, plakatu ani obiektu, którym mogliby rzucić w tłum. Zakaz wstępu na stadion otrzymali też wszyscy zagraniczni dziennikarze. Oburzeni mówili, że naruszono w ten sposób ich podstawowe prawo do przekazywania informacji. Ale Grecy woleli dmuchać na zimne. Doskonale pamiętali, jak 24 marca kilku zwolenników wolnego Tybetu popsuło im uroczystość zapalenia olimpijskiego znicza, i że transmitowany przez telewizję incydent zobaczył cały świat.

Tym razem na ulicach Aten pojawiło się dwa tysiące policjantów. Na niebie było widać śmigłowce. Gdy przed Akropolem grupa Tybetańczyków, Czechów i Greków zaczęła krzyczeć „Chiny precz z Tybetu” i „Powstrzymać ludobójstwo w Tybecie”, natychmiast została zatrzymana (wcześniej grupa Duńczyków ubrana w pomarańczowe szaty protestowała przed gmachem Greckiego Komitetu Olimpijskiego).

Żaden z szefów dyplomacji państw UE nie wezwał podczas spotkania w Słowenii do bojkotu olimpiady

W ostatniej chwili zmieniono program uroczystości. Ogień, który miał dotrzeć na stadion w niedzielę, był tam już w sobotę, a Grecy kilkakrotnie zmieniali trasę jego podróży przez Ateny. – Dokonaliśmy już trzeciej zmiany – zdradził w pewnym momencie grecki urzędnik. Takich środków ostrożności nie stosowano od olimpiady w Berlinie w 1936 roku. Wtedy olimpijski płomień po raz pierwszy wyruszył w drogę po świecie.

– Ogień olimpijski jest najlepszym na świecie ambasadorem Grecji. Życzę Chinom sukcesu. Grecja weźmie udział w olimpiadzie, jak nieprzerwanie robi to od 1896 roku – mówił przed uroczystością Minos Kyriakou, szef Greckiego Komitetu Olimpijskiego.

Dotychczas tylko kilku europejskich przywódców zapowiedziało, że nie pojedzie na olimpiadę do Pekinu. Cała Unia nie zabrała w tej sprawie głosu.

W sobotę, podczas szczytu ministrów spraw zagranicznych UE w Słowenii nikt nawet nie zaproponował, by ogłosić bojkot. Unia potępiła jednak przemoc w Tybecie i wezwała Pekin do dialogu z Dalajlamą.

Taki dialog wydaje się mało prawdopodobny. W sobotę nowe protesty wybuchły w Lhasie, a wczoraj ok. 200 Tybetańczyków próbowało wedrzeć się do ambasady Chin w Nepalu. Ponad 100 osób trafiło do aresztu. Co prawda Pekin zaproponował wypłatę odszkodowań rodzinom osób, które zginęły podczas antychińskich zamieszek w Tybecie. Tyle że jego zdaniem ofiar było 18, a według tybetańskiego rządu na uchodźstwie – około 140. Każda z rodzin miałaby otrzymać równowartość około 28 tysięcy dolarów.

Dziś ogień będzie już w Pekinie i dopiero stamtąd wyruszy w dalszą drogę przez 20 krajów. Ale już wczoraj Chińczycy zostali postawieni w stan gotowości. Plac Tienanmen, który po masakrze studentów w 1989 roku i tak jest pilnie strzeżony, zaroił się od służb bezpieczeństwa. Tu ma się odbyć uroczystość powitania ognia.

Rz: Nie wydaje się panu, że po tym, co się stało w Tybecie, Pekin może zacząć żałować, że podjął się organizacji igrzysk?

Minxin Pei: Kto wie... Początkowo obawy władz dotyczyły okresu samych igrzysk, teraz się okazało, że problemy, i to poważne, zaczęły się parę miesięcy przed ich rozpoczęciem. Pole ryzyka ogromnie się poszerzyło. Tak jak pole działania dla przeciwników chińskiego rządu. Decydując się na organizację igrzysk, Pekin chciał przede wszystkim zdobyć szacunek na arenie międzynarodowej. Nazywam to importowaną legitymizacją władzy. Rząd odniósł sukces gospodarczy, ale polityczna legitymacja od dawna jest jego piętą achillesową. Z oczywistego względu, jakim jest brak wyborów. Władze chcą więc pokazać narodowi, że cieszą się uznaniem świata. Dlatego zainwestowały w te igrzyska tak dużo zarówno pieniędzy, jak i kapitału politycznego. I udało im się dostać obietnice udziału w ceremonii otwarcia od czołowych przywódców świata. Chcą pokazać swoim obywatelom: zobaczcie, kto do nas przyjechał!

Pekin musiał sobie zdawać sprawę, decydując się na organizację igrzysk, jakie wiążą się z tym problemy...

Oczywiście, ale wtedy wydawało się, że jest to ryzyko, które warto podjąć. Dziś już nie byłbym taki pewien...

No właśnie. Wyobraźmy sobie, że w czasie igrzysk zaczną się protesty ruchu Falun Gong, zdelegalizowanego w Chinach ugrupowania religijnego. Co wtedy?

Można być pewnym, że w dobie dzisiejszej techniki zostaną przez kogoś nagrane i natychmiast znajdą się w Internecie. To, że protesty będą, jest dla wszystkich oczywiste. Problem jest inny: jak zareagują Chińczycy.

Nadmierne użycie siły wobec demonstrantów będzie oznaczać dalsze rysy na wizerunku. Najważniejsze dla Pekinu jest zapobieżenie wszelkim demonstracjom podczas ceremonii otwarcia. A podczas igrzysk – w obrębie wioski olimpijskiej, bo tam będzie najwięcej mediów.

Co pan sądzi o bojkocie igrzysk?

Społeczność międzynarodowa została w dużej mierze zaskoczona ostatnimi wydarzeniami. Zachód znajduje się w trudnym położeniu. Przecież Chiny to rosnąca potęga. Poza tym Pekin nie przekroczył czerwonej linii, która usprawiedliwiałaby tak drastyczną akcję. Jego reakcja w Tybecie jest mimo wszystko znacznie bardziej powściągliwa, niż mogłaby być. Dlatego Zachodowi ciężko jest zbojkotować igrzyska. Nawet ze zbojkotowaniem ceremonii otwarcia, co proponował szef francuskiej dyplomacji Bernard Kouchner, jest problem, ponieważ każdy patrzy na drugiego w obawie, że ktoś się może z tego bojkotu wyłamać. Kouchnerowi, nawet jeśli pojawi się na otwarciu, Chińczycy nigdy tego nie zapomną.

Poza tym trzeba się zastanowić, do czego taki czy inny bojkot by doprowadził. Co można by uzyskać poza poniżeniem Chińczyków? Czy dzięki temu poprawi się sytuacja Tybetańczyków? Zachód uznał, że nie. Na razie sama groźba bojkotu ceremonii otwarcia wydaje się dość skutecznym hamulcem, który powstrzymuje Chińczyków przed bardziej brutalnym działaniem. Na razie.

A co na to wszystko chińskie społeczeństwo?

Pekin nie obawia się reakcji własnego społeczeństwa, czyli Hanów [rdzennych Chińczyków – przyp. red.]. Oni zdecydowanie popierają politykę rządu wobec Tybetu, bo uważają, że Tybet jest nieodłączną częścią Chin. Co więcej, rząd udanie przekonał ich, że to były rozruchy na tle etnicznym, że Tybetańczycy zaatakowali Hanów. Pod tym względem rząd nawet zyskał – w oczach swojego społeczeństwa. I dostał od niego pełne przyzwolenie na twarde działania.

Bardziej niepokojące jest dla władz to, że po Tybecie może przyjść kolej na Xinjiang [zamieszkany przez muzułmańskich Ujgurów – przyp. red.], gdzie także narasta niezadowolenie i gdzie ludzie bardzo uważnie obserwują wydarzenia w Tybecie.

Czy to przypadek, że te rozruchy zaczęły się przed igrzyskami?

Trochę przypadek, a trochę nie. Nie do końca bezpodstawne są twierdzenia, że tybetański ruch niepodległościowy uważa ten rok, rok olimpijski, za kluczowy dla swych dążeń.

Nie bez znaczenia była też zapewne polityka chińskich władz w Tybecie...

To prawda. Jest ona dwutorowa: z jednej strony bezwzględna walka z tybetańską religią i tłumienie dialogu z Dalajlamą, z drugiej – postęp gospodarczy, podnoszenie poziomu życia ludności. Obie drogi przyniosły straty. Także ta druga, bo choć Tybetańczycy zdają sobie sprawę, że zyskali na postępie, to widzą, iż zyskali mniej niż napływająca do Tybetu ludność chińska. Integracja gospodarcza oznacza w oczach Tybetańczyków coraz większy napływ Hanów.

—rozmawiał Piotr Gillert

Na stadionie Panathinaikon w Atenach, gdzie w 1896 roku odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie, zgromadziło się wczoraj około 10 tysięcy ludzi. Przez kilka godzin stali w kolejce, by zobaczyć, jak Grek Minos Kyriakou przekazuje Chińczykowi Liu Qi olimpijski ogień. Policja, która otoczyła Akropol i zablokowała wszystkie wejścia na stadion, dokładnie przeszukiwała każdego. Nie wolno było wnieść żadnego transparentu, plakatu ani obiektu, którym mogliby rzucić w tłum. Zakaz wstępu na stadion otrzymali też wszyscy zagraniczni dziennikarze. Oburzeni mówili, że naruszono w ten sposób ich podstawowe prawo do przekazywania informacji. Ale Grecy woleli dmuchać na zimne. Doskonale pamiętali, jak 24 marca kilku zwolenników wolnego Tybetu popsuło im uroczystość zapalenia olimpijskiego znicza, i że transmitowany przez telewizję incydent zobaczył cały świat.

Pozostało 90% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021