Do zamachu miało rzekomo dojść 23 marca, ale do wczoraj nikt o nim nie słyszał. Jak twierdzi Pekin, celem był jeden z budynków rządowych w Gyanbe w Tybecie. Co to za budynek? W jakim stopniu został uszkodzony i czy były ofiary? Tego nie ujawniono. Nawet chińska agencja prasowa Xinhua nie podała, dlaczego do tej pory nikt nie informował o jakimkolwiek ataku.
Informacje w tej sprawie pojawiły się po tym, jak chińska milicja aresztowała dziewięciu buddyjskich mnichów z klasztoru Tongxia w Gyanbe. Jeden z nich, niejaki Cewang Yexe, miał przywieźć bombę motorem i wyładować ją przed gmachem rządowym. Wtedy na pomoc przybiegli inni mnisi, którzy pomogli umieścić ładunek w środku, po czym zdetonowali go i uciekli. Bomba – jak twierdzi milicja – wykonana była domowym sposobem. Mnisi podobno przyznali się do winy, a chińska telewizja pokazała dwupiętrowy budynek z wybitymi szybami i kupą gruzu. Przywódcą grupy miał być 27-letni mnich Rinqen Jamcan.
Pekin już wcześniej oskarżał Tybetańczyków o planowanie zamachów, a milicja ogłaszała, że znalazła duże ilości broni i ładunków wybuchowych w niektórych klasztorach. Przywódca Chin Hu Jintao osobiście oskarżył wczoraj Dalajlamę, że dąży do „podziału ojczyzny”, podżegając do zamieszek w Tybecie. Jedna z chińskich gazet wychodząca w Hongkongu oskarżyła z kolei Tybetańczyków o spiskowanie z al Kaidą. Według komentatorów Pekin podaje takie informacje, by usprawiedliwić nadzwyczajne środki bezpieczeństwa wprowadzane na terenie Chin i na całej trasie znicza olimpijskiego, który właśnie przemierza świat.
Tylko wczoraj, w obawie przed protestami podobnymi do tych z Londynu, Paryża i San Francisco, trasę ognia olimpijskiego w stolicy Tanzanii skrócono z 25 kilometrów do pięciu. – Kwestia Tybetu to jedynie wewnętrzna sprawa Chin, która bezpośrednio zagraża suwerenności naszego kraju – mówił wczoraj Hu Jintao.
ap, afp