„Była tendencja, by wszyscy dostawali tyle samo, taki płacowy egalitaryzm nie jest wskazany” – tłumaczył w wywiadzie dla organu partii komunistycznej „Granma” wiceminister pracy Carlos Mateu. „Pracownik zarobi tyle, ile jest w stanie wyprodukować” – dodał.
Pierwszy wiceprezydent Kuby José Ramon Machado poszedł dalej. – Nie trzeba się bać wysokich płac, jeśli idą za nimi konkretne wyniki – przekonywał na konferencji aktywu partyjnego w Hawanie. Zastrzegł, że nie chodzi o rozdawanie ludziom pieniędzy, ale jego słowa i tak uznano za obrazoburcze w kraju, w którym nikt nie przyznawał się głośno do chęci zysku.
Niskie zarobki to jeden z głównych powodów niezadowolenia Kubańczyków. Niewiele można kupić za średnią płacę wynosząca 408 peso (17 dolarów). Gdyby nie subwencjonowana żywność na kartki, szkolne i zakładowe stołówki oraz dewizy regularnie wysyłane przez zagranicznych krewnych, Kubańczycy przymieraliby głodem, zwłaszcza że i u nich ceny rosną.
Pokus zaś jest coraz więcej, odkąd Raul Castro pozwolił swym rodakom kupować bez ograniczeń sprzęt gospodarstwa domowego, telewizory, komputery, telefony komórkowe i korzystać z kurortów, do których wstęp mieli tylko zagraniczni turyści.
Niewiele można kupić za średnią płacę wynoszącą na Kubie 408 peso, czyli równowartość około 17 dolarów