Dwa kamazy chłodnie w sobotę po południu opuściły teren kontrolowany przez rosyjską armię i zmierzały w kierunku stolicy. Policjanci gruzińscy stacjonujący przy drodze na Tbilisi patrzyli na nie z trwogą. Nie sposób było się nie domyślić, co wiozą stalowoszare ciężarówki. Nieprzyjemny zapach roznosił się po okolicy.
– Ciała były w strasznym stanie, nawet nie wiemy, ilu żołnierzy wieziemy, 19 czy 20 [późnym wieczorem lekarze z kostnicy w Tbilisi orzekli, że 14]. Zbieraliśmy ich to tu, to tam. Pod drzewami, na polu, wyjmowaliśmy ze spalonych samochodów – opowiada Giwi, wysoki szczupły kierowca o pooranej zmarszczkami twarzy. Sam się zgłosił dzień wcześniej do Ministerstwa Obrony i zaproponował, że swoim wysłużonym kamazem pojedzie pod Cchinwali, stolicę separatystycznej Osetii Południowej, i przewiezie ciała.
Stało się to możliwe dzięki staraniom patriarchy gruzińskiej Cerkwi Eliasza II, który osobiście pojechał w piątek do opanowanego przez Rosjan Gori. Dzień wcześniej apelował o pomoc do patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksego II i napisał listy do prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i premiera Władimira Putina z prośbą o „utworzenie korytarza w celu wywiezienia ciał naszych poległych bohaterów”.
75-letni patriarcha Eliasz II, największy autorytet Gruzinów, w piątek modlił się w tbiliskiej cerkwi katedralnej Trójcy Świętej o „Boży pokój dla kraju” i ubolewał, że prawosławna Rosja walczy z prawosławną Gruzją. – Bóg nie pozwoli polec Gruzji. Z Jego pomocą znowu zapanuje pokój – mówił.
W sobotę wieczorem ciężarówki ze zwłokami dotarły do kostnicy przy szpitalu republikańskim w stołecznej dzielnicy Saburtalo. – Czy przyjechało ciało snajpera Iraklego Bazadzego z 4. batalionu, rocznik 1986? – pyta jego nieco starszy krewny Szmagi. – Bazadze zginął pierwszego dnia walk, 8 sierpnia. Dzień wcześniej dzwonił, tajemniczo mówił, że bierze udział w manewrach, jakiejś operacji – szepcze Szmagi siedzący na murku przed kostnicą.