Gruzini zabierają swoich zabitych żołnierzy

Pierwszy transport z ciałami Gruzinów zabitych w czasie walk o Osetię Południową dotarł do kostnicy w Tbilisi. Zwłoki żołnierzy leżały w upale przez tydzień - pisze nasz korespondent z Gruzji

Aktualizacja: 18.08.2008 03:52 Publikacja: 17.08.2008 15:53

Pogrzeb w Tbilisi

Pogrzeb w Tbilisi

Foto: AFP

Dwa kamazy chłodnie w sobotę po południu opuściły teren kontrolowany przez rosyjską armię i zmierzały w kierunku stolicy. Policjanci gruzińscy stacjonujący przy drodze na Tbilisi patrzyli na nie z trwogą. Nie sposób było się nie domyślić, co wiozą stalowoszare ciężarówki. Nieprzyjemny zapach roznosił się po okolicy.

– Ciała były w strasznym stanie, nawet nie wiemy, ilu żołnierzy wieziemy, 19 czy 20 [późnym wieczorem lekarze z kostnicy w Tbilisi orzekli, że 14]. Zbieraliśmy ich to tu, to tam. Pod drzewami, na polu, wyjmowaliśmy ze spalonych samochodów – opowiada Giwi, wysoki szczupły kierowca o pooranej zmarszczkami twarzy. Sam się zgłosił dzień wcześniej do Ministerstwa Obrony i zaproponował, że swoim wysłużonym kamazem pojedzie pod Cchinwali, stolicę separatystycznej Osetii Południowej, i przewiezie ciała.

Stało się to możliwe dzięki staraniom patriarchy gruzińskiej Cerkwi Eliasza II, który osobiście pojechał w piątek do opanowanego przez Rosjan Gori. Dzień wcześniej apelował o pomoc do patriarchy Moskwy i Wszechrusi Aleksego II i napisał listy do prezydenta Dmitrija Miedwiediewa i premiera Władimira Putina z prośbą o „utworzenie korytarza w celu wywiezienia ciał naszych poległych bohaterów”.

75-letni patriarcha Eliasz II, największy autorytet Gruzinów, w piątek modlił się w tbiliskiej cerkwi katedralnej Trójcy Świętej o „Boży pokój dla kraju” i ubolewał, że prawosławna Rosja walczy z prawosławną Gruzją. – Bóg nie pozwoli polec Gruzji. Z Jego pomocą znowu zapanuje pokój – mówił.

W sobotę wieczorem ciężarówki ze zwłokami dotarły do kostnicy przy szpitalu republikańskim w stołecznej dzielnicy Saburtalo. – Czy przyjechało ciało snajpera Iraklego Bazadzego z 4. batalionu, rocznik 1986? – pyta jego nieco starszy krewny Szmagi. – Bazadze zginął pierwszego dnia walk, 8 sierpnia. Dzień wcześniej dzwonił, tajemniczo mówił, że bierze udział w manewrach, jakiejś operacji – szepcze Szmagi siedzący na murku przed kostnicą.

Znalazł się tu przypadkowo, nikt nie zawiadamiał rodzin, że zbliża się transport z zabitymi żołnierzami. Po prostu był w odwiedzinach w szpitalu. Pod kostnicę podszedł, bo zobaczył eskortowane przez policję kamazy. I poczuł ten zapach. Zapach wwiercający się w nos mimo masek z celulozy rozdawanych przez pielęgniarkę. Zapach, który przenika ubranie. Zapach, który czuć nawet po solidnym prysznicu, po oczyszczeniu skóry szczotką.

Kierowca Giwi, pochodzący ze wschodniej prowincji Kachetii, opowiada o transporcie oficerowi, który kilka dni temu wrócił z Iraku. Rozłożyli na masce samochodu wielką mapę, jeszcze z czasów radzieckich. Oficer zakreśla napisaną cyrylicą nazwę Szindisi. To w tej dużej wsi – położonej kilka kilometrów przed granicą separatystycznej republiki Cchinwali – zebrano ciała.

Kilka godzin później do kostnicy, w której lekarze rozpoznali dziewięć z 14 ciał i ułożyli je w cynkowych trumnach, zjeżdżały rodziny zmarłych.

Giwi wyruszył po ciała w sobotę o ósmej rano, osiem godzin później w drodze powrotnej mijał ostatni posterunek rosyjskich wojsk w Igoeti, 50 kilometrów od stolicy. W tym czasie przejechał nie więcej niż 150 kilometrów. – Jedyny problem z Rosjanami to ciągłe kontrole, na każdym posterunku każdy szeregowy chce wiedzieć: co wieziemy, skąd, dokąd i dlaczego – opowiada kierowca ciężarówki. W drodze z Szindisi do Igoeti Gruzinom pomagał rosyjski oficer, który jechał w samochodzie pilotującym kamazy.Życzliwie zachowywali się i inni rosyjscy oficerowie i podoficerowie po drodze. Natomiast rosyjski dowódca z Gori generał-major Wiaczesław Borysow nie powstrzymał się od komentarza: – Gruzini nie potrafią nawet zadbać o swoich poległych żołnierzy.

Niektórzy Gruzini nie potrafią ukryć żalu do prezydenta Saakaszwilego – posłał młodych żołnierzy na wojnę, a o zwłoki poległych leżące od tygodnia na podbitym przez wroga terenie troszczy się patriarcha, a nie władze. A i transport organizują obywatele, tacy jak Giwi z Kachetii.

Do piątku oficjalna liczba zidentyfikowanych gruzińskich żołnierzy wynosiła 115. Na pewno będzie znacznie większa. Rzecznik patriarchy Eliasza II pytany przez dziennikarzy o to, ile zwłok widzieli wysłannicy Cerkwi, powiedział tylko: „dużo za dużo”.

Rosjanie nie tylko nie wycofali się do niedzieli z Gruzji, ale przesunęli się jeszcze bliżej w kierunku jej stolicy Tbilisi. W sobotę po południu obserwowałem pokaz siły 58. armii na głównej drodze między Gori a ostatnim rosyjskim posterunkiem w Igoeti. W długiej kolumnie przejechało 11 wyrzutni rakiet Grad (naładowanych), kilkanaście czołgów, wiele transporterów opancerzonych oraz ciężarówki z tabliczką „Ludzie” pełne żołnierzy. Zatrzymały się przed mostem na rzeczce Lechuri. Jeszcze dwa kilometry dalej, w Igoeti, symboliczna scena: na antenie transportera opancerzonego dumnie powiewa rosyjska flaga. A kilka metrów dalej stoi smutny gruziński policjant z flagą swojego kraju zwiniętą pod pachą. Niecałe 50 kilometrów od stolicy.

Z drugiej strony Igoeti jest obozowisko gruzińskich wojsk i policji. Kilkuset Gruzinów siedzi lub leży pod drzewami koło swoich samochodów. Jedyna ciężka broń, jaką dysponują, to kilka armat przyczepionych do ciężarówek. Jeszcze w środę armaty stały na pobliskim wzgórzu, które teraz kontrolują Rosjanie, i były wycelowane w kierunku wroga.

Rosjanie nie trzymają się wyłącznie głównej drogi, której asfalt jest już zniszczony przez gąsienice, ale rozmieszczają czołgi i transportery opancerzone po okolicznych wzgórzach. Inne maskują gałęziami przy bocznych drogach. Działają spokojnie i metodycznie.

Jednocześnie na kontrolowanym przez nich terenie dochodzi do zniszczeń. W sobotę czarny dym przesłonił główną drogę, bo dopalał się las. A na głównej linii kolejowej Gruzji w powietrze wyleciał most pod miasteczkiem Kaspi. Rosjanie zaprzeczają jednak, by to oni go wysadzili. Nawet więcej: sami demonstracyjnie zaczęli sprawdzać, czy inny most na Lechuri nie został zaminowany przez Gruzinów. Z powodu tego sprawdzania wstrzymali na kilkadziesiąt minut ruch i zatrzymali mój samochód.

Jak długo Rosjanie będą w Gruzji? Ich oficerowie udzielają podobnych odpowiedzi jak politycy: tak długo, jak będzie potrzeba. – Zapewniamy spokój, którego nie może zagwarantować gruzińska policja – mówi Arsen, lekarz wojskowy w stopniu porucznika, którego spotykam na posterunku przy zjeździe z głównej drogi do Gori. Twierdzi, że armia i Federalna Służba Bezpieczeństwa skutecznie sobie radzą z – jak ich nazywają Rosjanie – maruderami.

To o maruderach krążą najbardziej przerażające opowieści: o grabieżach, gwałtach, podrzynaniu gardeł. To oni okradali zabłąkanych kierowców i dziennikarzy. – FSB się z nimi rozprawi, dostaną po 15 lat więzienia, a ukradzione przez nich auta wrócą do właścicieli – mówi z przekonaniem Arsen, choć nie potrafi powiedzieć, jak rosyjskie służby specjalne będą zwracały ukradzione samochody. Wielu Gruzinów oskarżało wcześniej Moskwę, że toleruje grabieże. Traktuje je jako broń psychologiczną, siejącą panikę wśród miejscowych.

Dokąd mogą dotrzeć Rosjanie? Już kilka razy się wydawało, iż mogą ruszyć na stolicę. I kilka razy, że zaraz się w ogóle wycofają z Gruzji. Jeden z młodych żołnierzy, którzy zatrzymali mnie przed mostem na Lechuri, miał pod szyją zawiązaną białą chustę z napisem cyrylicą: Tbilisi.

Dwa kamazy chłodnie w sobotę po południu opuściły teren kontrolowany przez rosyjską armię i zmierzały w kierunku stolicy. Policjanci gruzińscy stacjonujący przy drodze na Tbilisi patrzyli na nie z trwogą. Nie sposób było się nie domyślić, co wiozą stalowoszare ciężarówki. Nieprzyjemny zapach roznosił się po okolicy.

– Ciała były w strasznym stanie, nawet nie wiemy, ilu żołnierzy wieziemy, 19 czy 20 [późnym wieczorem lekarze z kostnicy w Tbilisi orzekli, że 14]. Zbieraliśmy ich to tu, to tam. Pod drzewami, na polu, wyjmowaliśmy ze spalonych samochodów – opowiada Giwi, wysoki szczupły kierowca o pooranej zmarszczkami twarzy. Sam się zgłosił dzień wcześniej do Ministerstwa Obrony i zaproponował, że swoim wysłużonym kamazem pojedzie pod Cchinwali, stolicę separatystycznej Osetii Południowej, i przewiezie ciała.

Pozostało 89% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021