W stolicy kraju Luandzie przed namiotami pełniącymi rolę lokali wyborczych od rana stały długie kolejki. Część z nich została otwarta za późno, w niektórych brakowało list wyborców. – Jest totalne zamieszanie – denerwowała się szefowa misji UE. Ale kierujący misją obserwatorów afrykańskich Mussa Idriss Ndele uspokajał, że co prawda w Luandzie nie jest najlepiej, ale na prowincji głosowanie odbywa się bez większych przeszkód.
Poprzednie wybory parlamentarne i prezydenckie, które odbyły się w 1992 r., miały zakończyć wieloletnią wojnę domową, ale ich finał był dramatyczny. Kandydujący na prezydenta lider UNITA Jonas Savimbi wycofał się z drugiej tury i oskarżył przywódcę MPLA Jose Eduardo dos Santosa o oszustwa wyborcze.
UNITA chwyciła za broń i wojna wybuchła z nową siłą. Walki ucichły w 2002 r., po śmierci Savimbiego. Szacuje się, że podczas 27-letniego konfliktu zginęło co najmniej pół miliona ludzi.
Wyniki wczorajszego głosowania będą znane za kilka dni, ale najprawdopodobniej większość mandatów w 220-osobowym parlamencie będzie wciąż mieć lewicowa MPLA (w 1992 r. uzyskała 129 miejsc). Opozycyjna prawicowa UNITA co prawda przekonuje, że rządzący są skorumpowani i nie potrafią władać krajem, ale w społecznej opinii to właśnie ta organizacja jest odpowiedzialna za długo trwającą wojnę.
Dos Santos wychodząc z wyborczego namiotu, triumfował. W przyszłym roku mają się odbyć w Angoli wybory prezydenckie. I właśnie on ma największe szanse na wygraną.