Jeśli chodzi o politykę zagraniczną, opinia pub- liczna nie do końca lub wręcz w niewielkim stopniu zdaje sobie jeszcze sprawę z tego, jak bardzo zmniejszyła się w ostatnich latach amerykańska potęga w porównaniu z resztą świata. George W. Bush sprawił, że wielu Amerykanom wydaje się, że jest wciąż rok 1999, że era jednobiegunowa nadal trwa. Ale to nieprawda. Ameryka nie ma już dziś takiej siły gospodarczej, militarnej i ideologicznej, jak jeszcze niedawno. Obama będzie musiał się z tym pogodzić i uznać to za fakt, co będzie nie tylko bolesne, ale potencjalnie groźne politycznie. Na przykład, jeśli okaże się prezydentem, za którego rządów Iran wejdzie w posia- danie broni nuklearnej, politycznie będzie to dla niego niezwykle niebezpieczne. Inny taki groźny moment to ewentualny kolejny zamach terrorystyczny w Ameryce. Obama znalazłby się pod ogromną presją, by jakoś na to odpowiedzieć.
[b]Wspomniał pan Iran. Ale to przecież niejedyne wyzwanie w polityce zagranicznej. Palestyna, Irak, Pakistan, Afganistan, Rosja... Lista jest długa.[/b]
Musimy zacząć od miejsc, w których Ameryka prowadzi wojny. Czy uda mu się wyprowadzić wojska z Iraku, unikając anarchii w tym kraju? Jeśli Irak ześlizgnie się z powrotem w chaos, będzie to dla Obamy potężny cios. W Afganistanie jest inny problem: demokraci, którzy uważają tę wojnę za sprawiedliwą, są bardzo w nią zaangażowani, ale tego samego nie da się powiedzieć o wszystkich naszych sojusznikach europejskich.
[b]Jak scharakteryzowałby pan ich stanowisko?[/b]
Wydaje mi się, że wielu z nich pesymistycznie patrzy na szansę powodzenia tej misji. Co więcej, amerykańska opinia publiczna nie popiera jej już tak zdecydowanie jak kiedyś. To samo da się zresztą powiedzieć o republikanach. Jeśli więc za parę lat część sojuszników się wycofa, a rządy Hamida Karzaja okażą się całkowitą klęską, i do tego stanie się jasne, że wcale nie jesteśmy tam mile widziani, to może stać się tak, że całe to afgańskie przedsięwzięcie zacznie się sypać. To również byłby potężny cios dla Obamy, w pewnym sensie większy niż porażka w Iraku, bo on od początku popierał interwencję w Afganistanie.
Chiny i Rosja – czy to nie będzie dla niego źródło kolejnych problemów?Amerykanie postrzegają Chiny jako wzrastającą potęgę, ale Rosji tak nie postrzegają. To istotna różnica. Co więcej, Amerykanie są w tak wielkim stopniu uzależnieni gospodarczo od Chin, że relacje z tym krajem są dla USA znacznie ważniejsze niż z Rosją. Co więcej, uważa się, że są lepsze, jest w nich więcej ciągłości i stabilności. Kolejne administracje właściwie niewiele zmieniają w podejściu do Pekinu, a to dlatego, że Ameryka w zasadzie nie jest w stanie wywierać żadnej większej presji na wewnętrzną politykę chińską. Podstawą jest zapewnienie stabilnej współpracy gospodarczej. Co więcej, nikomu z amerykańskich partnerów tak naprawdę nie zależy na agresywnej polityce wobec Chin. Poziom antychińskich nastrojów w Azji jest znacznie niższy niż antyrosyjskich w waszej części Europy. O ile Chiny nie zrobią czegoś szalonego, jak na przykład inwazji na Tajwan, to wydaje mi się, że Obama będzie robił to, co jego poprzednicy – starał się angażować Pekin w różne międzynarodowe przedsięwzięcia.