Szef niemieckiej dyplomacji Frank-Walter Steinmeier zaapelował do amerykańskiej sekretarz stanu Hillary Clinton o rezygnację z budowy w Polsce tarczy antyrakietowej. Ta wypowiedź wpisuje się w niemiecką taktykę „Russia first”, w myśl której Moskwa jest na Wschodzie najważniejszym partnerem Berlina. Inne państwa również mogą być partnerami, pod jednym wszakże warunkiem: jeśli popierają treść niemiecko-rosyjskich uzgodnień lub chociaż przeciw nim nie protestują.

Jednocześnie słowa Steinmeiera to kolejna klęska polskiej polityki zagranicznej pod rządami Donalda Tuska. Okazuje się ona, wbrew zapowiedziom, równie nieudolna jak polityka wewnętrzna. Podczas gdy społeczeństwo jest karmione iluzjami, jakoby międzynarodowa pozycja Polski się poprawiła, coraz wyraźniej widzimy jej degradację.

O ile za czasów Jarosława Kaczyńskiego nasz kraj rugano za naruszanie europejskiego status quo, ale się z nim liczono, o tyle teraz wróciliśmy do sytuacji, gdy możemy tylko przyklaskiwać podejmowanym za naszymi plecami decyzjom lub siedzieć cicho.

Nie powinniśmy jednak przeceniać deklaracji niemieckiego ministra. Republika Federalna jest bowiem już obecnie postrzegana w Ameryce jako najbardziej prorosyjski kraj Unii Europejskiej, partner tak trudny, jak dawniej Francja. Głos Niemiec jest więc słuchany, a potem przepuszczany przez filtr amerykańskiego interesu narodowego. Stany Zjednoczone zrobią jak zwykle to, co uznają za najlepsze dla siebie.

Czy za najlepszą uznają tym razem budowę tarczy? Przemawia za tym chęć dotrzymania umów zawartych przez poprzednią administrację. W ostatnich dniach pojawił się kolejny, bardzo ważny, argument za tarczą – wystrzelenie przez Iran własnego satelity, który w przyszłości może umożliwić temu państwu przeprowadzanie ataków nuklearnych. Z polskiej perspektywy tarcza jest równie ważna, ponieważ nie tylko będzie nas chronić, ale też pogłębi nasz związek z jedynym mocarstwem zachodnim, któremu podmiotowa Polska nie przeszkadza.