– Wyjedziemy stąd z błogosławieństwem, które pomoże naszym rodzinom, parafiom i całemu krajowi – mówiła Marei Celine Mbele Fomen, która czekała cztery godziny, aby się dostać na stadion w Jaunde, gdzie Benedykt XVI miał odprawić jedyną mszę podczas pielgrzymki do Kamerunu. Tysiące osób całą noc koczowało przed stadionem, aby się dostać do środka. Zmieściło się 50 – 60 tysięcy. Pozostali musieli oglądać mszę na telebimach.
– To coś niezwykłego. Niecodziennie można wziąć udział we mszy celebrowanej przez głowę Kościoła – cieszył się Dieudonne Nkoa, mieszkaniec wioski położonej 40 kilometrów od stolicy, któremu udało się dostać na trybuny.
Na stadionie najpierw pojawił się prezydent Kamerunu Paul Biya z małżonką. Chwilę później na ołtarz w kształcie barki wszedł papież. Powitały go entuzjastyczne okrzyki wiernych i śpiew 600-osobowego chóru. – Każdy człowiek musi żyć. Śmierć nie może zwyciężać nad życiem. Śmierć nigdy nie będzie miała ostatniego słowa – podkreślał papież. Odwoływał się do wartości i tradycji. Ostrzegał, że ucieczka wielu ludzi ze wsi do miast osłabia więzi rodzinne.
– Wykorzenieni i słabi przedstawiciele młodego pokolenia, często nieposiadający zyskownej pracy, próbują leczyć swoje troski, żyjąc w ulotnych, stworzonych przez człowieka rajach, które nigdy nie zapewnią człowiekowi głębokiego, trwałego szczęścia – mówił. Przyznał, że rodzina w całej Afryce, podobnie jak na innych kontynentach, przeżywa kryzys. – Jednak wierność Bogu pozwoli go przezwyciężyć – zapewnił.
Tłum entuzjastycznie zareagował na słowa papieża skierowane do sierot i dzieci, które w Afryce cierpią z powodu przemocy, biedy i konfliktów zbrojnych. W samej Demokratycznej Republice Konga jest około 3,5 tysiąca dzieci, które zostały siłą wcielone do paramilitarnych oddziałów i muszą walczyć z bronią w ręku. – Bóg was kocha, on o was nie zapomniał – mówił Benedykt XVI.