Sobota, 9 rano. Wyjeżdżam spod domu w Łosośnie na przedmieściach Grodna – dawna wieś, dziś spokojne osiedle domków jednorodzinnych. Dwieście metrów dalej stoi radiowóz, milicjant macha pałką. Każe wysiąść. – Czuć od pana zapach alkoholu. Jedziemy na badanie – mówi. Białoruska milicja nie ma alkomatów, badania przeprowadza się w szpitalu psychiatrycznym. Jeden z dwóch prowadzących mnie milicjantów mówi przez radiotelefon o „osobie z listy”. Jestem na jakiejś liście? Wreszcie badanie, obecna jest konsul dyżurna z Konsulatu Generalnego RP w Grodnie.
Dmucham do alkomatu. Wynik: 0,00. Lekarka z uśmiechem wypisuje protokół: – Proszę się podpisać, pan jest trzeźwy. Milicjant przeprasza, ale nadal się upiera, że „wyraźnie czuł zapach wódki”. Tymczasem zjazd uznawanego przez władze Związku Polaków na Białorusi już trwa. Delegaci są w środku, nie sposób z nimi porozmawiać. Obradują w położonych na końcu miasta zakładach azotowych. Przed siedzibą dyrekcji stoi kilkunastu mężczyzn. Jeden z nich zagradza mi drogę.
– Pan dokąd? – pyta.
– A kim pan jest? – odpowiadam.
– Naczelnik służby bezpieczeństwa – mówi. Przepuszcza po pokazaniu akredytacji białoruskiego MSZ.