Wszystko zaczęło się, gdy prezydent Hamid Karzaj przewodniczył ceremonii zaprzysiężenia kilkunastu nowych członków swego rządu. W pobliżu Pałacu Prezydenckiego rozległy się strzały. Był to początek prawdziwej bitwy.
Kilka małych oddziałów talibów prowadziło w sercu miasta długą walkę z policją i wojskiem. Jak powiedział agencji AFP rzecznik talibów Zabihullah Mudżahid, celem skoordynowanych ataków były Pałac Prezydencki oraz okoliczne budynki rządowe, m.in. siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych i banku centralnego. Napastnik z ładunkiem wybuchowym przytroczonym do ciała próbował wtargnąć do banku, lecz został postrzelony przez strażników i wypadł na ulicę, gdzie nastąpiła eksplozja. MSZ zostało z kolei zaatakowane przez zamachowca w karetce. – Samobójca jechał w stronę ministerstwa. Ochrona próbowała go powstrzymać i samochód uderzył w pobliskie centrum handlowe – opowiadał telewizji al Dżazira afgański dziennikarz Farhad Paiker.
Jak podało Ministerstwo Obrony, eksplozje zniszczyły jeszcze jedno centrum handlowe, w pobliżu budynku Ministerstwa Edukacji. W płomieniach stanęły także pięciogwiazdkowy hotel oraz kino. Według władz wszystkie urzędy udało się obronić.
Kilka godzin po rozpoczęciu walk władze podały, że sytuacja jest pod kontrolą. – Porządek został przywrócony – zapewniał rodaków prezydent Karzaj. Jak jednak donosiły zagraniczne media, w Kabulu wciąż panował lęk przed kolejnymi zamachami. Miasto zostało niemal całkowicie sparaliżowane, na ulicach widać było głównie wojskowe patrole, a nad domami krążyły helikoptery.
Według rzecznika talibów w akcji wzięło udział 20 samobójców, którym udało się zabić 31 urzędników państwowych. Rząd w Kabulu mówi o 11 zabitych (w tym siedmiu napastnikach) i 38 rannych.