[wyimek][b][link=http://www.rp.pl/artykul/436189.html]Zobacz komentarz video[/link][/b][/wyimek]
Jeszcze zanim dwóch laureatów Pokojowej Nagrody Nobla – prezydent Stanów Zjednoczonych i duchowy przywódca Tybetańczyków – rozpoczęło rozmowy w Białym Domu, z Pekinu dochodziły do Waszyngtonu stanowcze ostrzeżenia.
Wprawdzie Dalajlama podkreśla, że chce jedynie większej autonomii, ale chińskie władze, nazywają go „wilkiem w mnisich szatach“ i oskarżają o działania na rzecz oderwania Tybetu od reszty kraju. Wielokrotnie Pekin uprzedzał więc oficjalnie, że „błędna decyzja“ Baracka Obamy o spotkaniu z Tybetańczykiem jeszcze bardziej pogorszy stosunki między USA a Państwem Środka, i wzywały amerykańskiego prezydenta do wykreślenia tego punktu z kalendarza.
– Podejmiemy stosowne kroki, by pokazać odpowiednim krajom, jakie popełniły błędy – groził Zhu Weiqun, wysokiej rangi przedstawiciel Partii Komunistycznej, odpowiedzialny za sprawy związane z religią i mniejszościami etnicznymi. Biały Dom konsekwentnie podkreślał jednak, że anulowanie spotkania z przywódcą Tybetańczyków zdecydowanie nie wchodzi w grę.
Ale i bez udziału Dalajlamy stosunki między USA a Chinami były ostatnio dość napięte. Chodzi między innymi o sprzedaż wartej ponad 6 miliardów dolarów broni na Tajwan, krytyka Chin za cenzurę w Internecie i cyberatak na amerykańskie firmy, a także naciski Białego Domu w sprawie urealnienia wartości chińskiej waluty.