W drugich wyborach parlamentarnych w Iraku od upadku reżimu Saddama Husajna w 2003 roku ponad 6000 kandydatów z co najmniej 300 ugrupowań ubiegać się będzie o 325 miejsc w parlamencie.
Bardziej od chaosu politycznego wyborcy obawiali się jednak terrorystów, którzy próbują zakłócić przebieg głosowania. W czwartek w zamachach w Bagdadzie zginęło co najmniej 15 osób, dzień wcześniej w Bakubie ponad 30. „Nie obawiam się nawrotu terroryzmu, bo mamy armię, policję i odpowiednie siły bezpieczeństwa, a także jedność narodową dzięki porozumieniu między szyitami i sunnitami” – uspokajał premier Nuri al Maliki w wywiadzie dla CNN.
Jak przyznają nieoficjalnie przedstawiciele amerykańskiej dyplomacji, proces tworzenia nowego rządu po wyborach będzie zapewne bardzo trudny i długotrwały. Problemem są nie tylko podziały między szyitami, sunnitami i Kurdami, ale też wewnątrz grup etnicznych. Nikt tak naprawdę nie ma pojęcia, jak rozłożą się siły po wyborach. Ocenia się, że nowy gabinet może się wyłonić dopiero z końcem lata, a więc mniej więcej w tym czasie, gdy ostatnie amerykańskie oddziały bojowe mają opuścić kraj.
– Najniebezpieczniejszy scenariusz to taki, w którym wszystkie największe bloki uzyskują mniej więcej takie samo poparcie, co może doprowadzić do pata i powrotu do przemocy. To stwarzałoby ryzyko wojny domowej. W takiej sytuacji rola USA byłaby kluczowa – twierdzi ekspert Brookings Institution Kenneth Pollack.
Problem polega na tym, że administracji Baracka Obamy zależy na jak najszybszym opuszczeniu Iraku w celu wsparcia działań w Afganistanie. – Wszystko jest na bardzo dobrej drodze, byśmy dotrzymali daną przez prezydenta w zeszłym roku obietnicę wycofania oddziałów bojowych do końca sierpnia – oznajmił rzecznik Białego Domu Robert Gibbs. Reszta żołnierzy ma wyjechać do końca roku.