Całe życie mieszkałam w Moskwie, 35 lat w tym domu, ale jeszcze nigdy tak się nie bałam – mówi emerytka Anna, która mieszka tuż obok stacji metra Park Kultury, na której eksplodował potężny ładunek wybuchowy. – Po co nam milicja, po co te kontrole na każdym kroku, jeśli do metra spokojnie można wnieść bombę? – pyta.
Wczoraj rano nie słuchała radia – nie wiedziała więc o pierwszym wybuchu na stacji Łubianka. Że w mieście dzieje się coś złego, zorientowała się dopiero po drugim zamachu. Usłyszała dobiegające z ulicy krzyki i dźwięki syren. Za chwilę zaczęły dzwonić telefony.
– Komórki nie działały, więc wszyscy znajomi, którzy usłyszeli o wybuchach w radiu, dzwonili do mnie, bo mieszkam blisko. Pytali, co się stało, ale ja jeszcze nic nie wiedziałam – opowiada. Po chwili przyszła Natalia. – To była żona mojego syna, rzadko mnie odwiedza. Stanęła w drzwiach i powiedziała, że właśnie przeżyła zamach terrorystyczny. Była w szoku – mówi Anna.
[srodtytul]Brązowe twarze[/srodtytul]
Natalia siedziała już w wagonie, który miał ruszyć w stronę stacji Frunzeńska, kiedy po drugiej stronie peronu nastąpił wybuch. – Powiedzieli, że pociąg nie pojedzie. Kazali im wyjść z metra i „nie panikować”. Natalia pamiętała tylko, że z naprzeciwka szli ludzie z „brązowymi twarzami”. To była krew – mówi Anna. Natalię zastanowił jeden szczegół. Gdy wyszła na powierzchnię, pierwszą rzeczą, którą zobaczyła, był sztab ratowników. – Rozumie pani? Tak jakby wiedzieli, że coś się wydarzy – komentuje emerytka.