– To prawdopodobnie największa katastrofa ekologiczna, z jaką miał do czynienia nasz kraj – ocenia Carol Browner, doradca prezydenta Obamy ds. energii i środowiska. Od 20 kwietnia, gdy doszło do wybuchu na platformie Deepwater Horizon, każdego dnia wpływają do wód Zatoki Meksykańskiej setki tysięcy litrów ropy.
Katastrofa to kłopot nie tylko dla rybaków czy właścicieli hoteli przy popularnych niegdyś plażach. Gigantyczny wyciek ropy wartkim strumieniem wlewa się do amerykańskiej polityki. Coraz więcej komentatorów zarzuca prezydentowi, że jego administracja zrobiła za mało i zareagowała za późno.
To Katrina Obamy? – Myślę, że jest za wcześnie na takie wnioski. Lepiej się wstrzymać ze wskazywaniem winnych. Trzeba będzie spojrzeć na to, jak szybko zareagował rząd federalny, czy był dostatecznie przygotowany i czy cięcia w budżecie straży przybrzeżnej mogły wpłynąć na reakcję – przekonuje „Rz” Ben Lieberman z Fundacji Heritage.
Takie pytania zadaje jednak coraz więcej amerykańskich dziennikarzy, przypominając, jak pięć lat temu notowania George’a W. Busha gwałtownie spadły, gdy zarzucono mu, że zlekceważył zagrożenie, jakie stanowił huragan Katrina. O tym, że „ta katastrofa jest tym dla Obamy, czym był huragan Katrina dla Busha”, mówili początkowo tylko konserwatywni publicyści telewizji Fox News czy prawicowi komentatorzy jak Rush Limbaugh.
Ostatnio krytyczne wobec Obamy komentarze pojawiają się nawet w lewicowych portalach. Huffington Post cytował demokratycznego stratega Jamesa Carville’a, który nie zostawił na administracji suchej nitki za „niefrasobliwość” i „naiwną” wiarę Obamy w zdolność koncernu BP do opanowania sytuacji. – Prezydent powinien był tu przyjechać, zainteresować się losem rodzin 11 osób, które zginęły podczas eksplozji. Mógłby nakazać tankowcom BP wkroczyć do akcji i posprzątać to wszystko – mówił wzburzony Carville. – Ci ludzie płaczą, błagają o jakąkolwiek pomoc, a wygląda na to, że prezydent nie jest w tę sprawę zaangażowany – dodał.