Kanonada zaczęła się tuż po zakończeniu trwających przez pięć dni południowokoreańskich manewrów morskich. Phenian krytykował je jako prowokację i groził „fizyczną odpowiedzią”. Reżim wstrzymał się jednak z reakcją do chwili zamknięcia ćwiczeń.
– Pociski wystrzelono z dział na północnokoreańskim wybrzeżu. Zwiększyliśmy gotowość bojową, wysłaliśmy też Północy komunikat z ostrzeżeniem – oznajmił rzecznik dowództwa południowokoreańskiej armii Ju Dze Il.
Pociski spadały w pobliżu dwóch południowokoreańskich wysp, na których stacjonują komandosi. Większość po północnej stronie morskiej linii demarkacyjnej oddzielającej wody obu państw, ale niektóre pociski przeleciały na południową stronę. Północ nie uznaje linii wytyczonej przez ONZ po zakończeniu wojny koreańskiej w 1953 roku. Oba państwa są zresztą nadal formalnie w stanie wojny, bo zawarte przed 57 laty zawieszenie broni nie zostało dotąd zastąpione traktatem pokojowym.
Na spornych wodach co jakiś czas dochodzi do starć między obiema marynarkami. Ostatnio sytuacja jest jednak wyjątkowo napięta. Zakończone południowokoreańskie manewry, a także niedawne wspólne ćwiczenia z amerykańską marynarką wojenną to odpowiedź na zatopienie w marcu południowokoreańskiego okrętu „Czonan”. Zdaniem Seulu przyczyną katastrofy, w której zginęło 46 marynarzy, był północnokoreański atak torpedowy. Phenian stanowczo odrzuca te zarzuty.
Seul i Waszyngton nie zamierzają zmniejszać presji na reżim – pokaz sojuszniczej siły u wybrzeży Korei ma trwać dalej. Wkrótce pojawi się tam amerykański lotniskowiec USS „George Washington”, jeden z największych okrętów wojennych świata.