Pod osłoną nocy do palestyńskiej wioski Beit Fadżar w pobliżu Betlejem przyjechał samochód wypełniony młodymi ludźmi. Mężczyźni podjechali do jednego z meczetów i wdarli się na główną salę. Rozlali na dywanach i ścianach łatwopalną substancję, zrobili stos z 20 egzemplarzy Koranu, a następnie wszystko podpalili.
Zanim mieszkańcy zdążyli przybiec na ratunek, duże fragmenty świątyni spłonęły, a sprawcy uciekli. Według świadków odjechali w kierunku pobliskiego żydowskiego osiedla Gusz Etzion. Jeżeli ktokolwiek miał wątpliwości co do tego, kim byli napastnicy, rozwiały się one rano. Na ścianach spalonej świątyni odkryto bowiem hebrajskie napisy obrażające proroka Mahometa i Palestyńczyków.
Incydent został natychmiast potępiony przez izraelskie władze. – Ludzie, którzy to zrobili, są terrorystami. Chcą storpedować dialog z Palestyńczykami. Ten haniebny atak jest sprzeczny z podstawowymi wartościami Państwa Izrael – grzmiał minister obrony Ehud Barak. Zapowiedział, że armia zrobi wszystko, by ująć sprawców.
Izraelczycy obawiają się, że – znani ze skłonności do chuligańskich wybryków – radykalni żydowscy osadnicy tym razem przeholowali i w efekcie na Zachodnim Brzegu może dojść do zamieszek i antyizraelskich wystąpień. Przed spalonym meczetem gromadziły się wczoraj tłumy Arabów i skandowały: „Śmierć Izraelowi!”.
– Izraelski rząd nie kiwnie w tej sprawie palcem. Wszyscy wiedzą, kto to zrobił. W każdej chwili można by tych bandziorów aresztować, ale Izrael nie pozwoli, by osadnikom spadł włos z głowy – powiedział „Rz” palestyński działacz niepodległościowy Dżamal Dżuma. – To już piąty czy szósty podpalony meczet, a świat milczy. Nietrudno wyobrazić sobie, jaki krzyk by się podniósł, gdyby to Arabowie spalili synagogę! Osadnicy zamieniają życie Palestyńczyków w koszmar.