Duchowy przywódca Tybetańczyków przez 11 dni brał udział w odbywających się w Waszyngtonie buddyjskich uroczystościach. Lecz chociaż sympatycznych mnichów ubranych w kolorowe szaty już dawno zauważyli chyba wszyscy podróżujący tutejszym metrem, do Białego Domu Dalajlama XIV zaproszony został dopiero w sobotę – na kilka godzin przed wylotem z Ameryki.
Obama jest bowiem o wiele bardziej ostrożny niż George W. Bush, który mimo protestów Chińczyków jako pierwszy amerykański prezydent publicznie pojawił się u boku Dalajlamy XIV, gdy otrzymywał on najwyższe cywilne odznaczenie w USA: Złoty Medal Kongresu.
Dla obecnego prezydenta USA każda wizyta Dalajlamy w Waszyngtonie jest zaś nie lada wyzwaniem – Obama stara się bowiem nie obrazić ani jego, ani władz w Pekinie, które oficjalnie ostrzegły gospodarza Białego Domu przed spotykaniem się z liderem Tybetańczyków.
Trwająca 45 minut prywatna rozmowa dwóch laureatów Pokojowej Nagrody Nobla była więc zamknięta dla prasy, a po jej zakończeniu media dostały tylko jedno oficjalne zdjęcie. Aby nie rozwścieczać Chińczyków, Obama przyjął najsłynniejszego Tybetańczyka w Pokoju Map, a nie w Gabinecie Owalnym – gdzie zgodnie z tradycją amerykańscy prezydenci podejmują światowych przywódców. Mimo to Dalajlama XIV podkreślał zadowolenie z rozmowy z Barackiem Obamą.
Również Biały Dom napisał w komunikacie: „Prezydent powtórzył swoje silne poparcie dla zachowania unikalnej religijnej, kulturowej i językowej tożsamości Tybetu". Amerykanie zwrócili uwagę na konieczność przestrzegania praw człowieka Tybetańczyków w Chinach. Przy okazji oświadczeń zarówno Amerykanie, jak i duchowy przywódca Tybetu podkreślili jednak, że nie domagają się niepodległości Tybetu.