Totalny chaos zapanował wczoraj w spokojnej zazwyczaj stolicy Norwegii. Nad miastem długo unosiła się chmura dymu. Centralne ulice pełne były kawałków muru i szkła, stały zniszczone samochody, krążyli zszokowani i poranieni ludzie. Ledwo policzono zabitych i rannych w Oslo, Norwegią wstrząsnęła kolejna tragedia: w wyniku strzelaniny na obozie młodzieżówki Partii Pracy na wyspie Utoya zginęli kolejni ludzie. – To najgorszy atak na Norwegię od czasu II wojny światowej – mówił Geir Bekkevold, poseł z Chrześcijańskiej Partii Ludowej.
Komentarz Jerzego Haszczyńskiego
Wybuch na Akersgata
Zaczęło się około 15.20. Przy ulicy Akersgata nastąpił potężny wybuch. Tuż obok siedemnastopiętrowego budynku, w którym mieści się siedziba premiera i kilku ministerstw, oraz położonej nieopodal redakcji popularnego tabloidu „VG". Niewykluczone, że eksplodowało jednocześnie kilka bomb, a także że ładunek wybuchowy ulokowany został w stojącym na ulicy samochodzie.
– Na chodnikach ulicy Akersgata leżało wielu rannych. Jeszcze nie pojawiła się karetka pogotowia ani policja. Zszokowani ludzie krążyli dokoła, nie rozumiejąc, co się właściwie stało – opowiadał dziennikarz „VG", który akurat był w pobliskim sądzie i znalazł się tam chwilę po eksplozji.
Budynki rządowe uległy poważnym uszkodzeniom. Jak napisał dziennik „Dagbladet", według policji atak skierowany był głównie przeciwko Ministerstwu ds. Ropy Naftowej i Energetyki. Ale ucierpiały i inne urzędy. Jan Larsen z Ministerstwa Zdrowia siedział przy komputerze, gdy doszło do eksplozji. „Wszystko było w strzępach" – mówił Larsen, cytowany przez „Dagbladet".